Wszyscy mieli trochę szalone twarze

Czarna seria kryminały Możliwość komentowania Wszyscy mieli trochę szalone twarze została wyłączona 34

Jeszcze w listopadzie, zaraz po przyznaniu Nobla Swietłanie Aleksijewicz, rozmawiałyśmy z Olgą, mieszkającą w Krakowie Białorusinką, o recepcji twórczości pisarki za wschodnią granicą. Nagrałam wtedy i spisywałam naszą rozmowę, w międzyczasie przeglądając „Czasy secondhand”. A potem obejrzałam „Demona” Marcina Wrony i „Zjawę” Alejandro Gonzáleza Iñárritu. I te trzy narracje złożyły mi się nagle w jeden temat.Uparcie powtarzając, że „świętokradztwem jest pisanie prozy o koszmarach XX wieku” Aleksijewicz ustawia się w szeregu myślicieli, którzy za Theodorem Adorno w każdej twórczości artystycznej uprawianej po Auschwitz widzieli „barbarzyństwo”. W konsekwencji od lat pełni ona rolę medium, pośrednicząc między licznymi, a właściwie – z uwagi na warsztat jej pracy – zbiorowym świadkiem zbrodni i resztą świata. Oddaje głos tym, którzy ocaleli z koszmaru II wojny światowej, Czarnobyla, czy Afganistanu, pozwalając mówić im własnym językiem. Za tę „bezpośredniość” przekazu bardzo często jest krytykowana (te wszystkie wielokropki i tak dalej). „Nie wolno wymyślać” – powtarza mimo wszystko noblistka. „Prawdę trzeba podawać taką, jaka jest. Mówić powinien świadek”. Dlaczego? Bo według Aleksijewicz „żaden artysta nie zniesie rzeczywistości, nie udźwignie jej”.

 

To, co działo się i dzieje z nami, jeszcze nie zostało zrozumiane, trzeba to wypowiedzieć. Na początek przynajmniej wypowiedzieć. Boimy się tego, nie umiemy na razie poradzić sobie z własną przeszłością.

Monika: Aleksijewicz mówi, że pochodzi z kraju, w którym od dziecka uczono umierać, uczono śmierci. Wciąż jej powtarzano, że człowiek istnieje po to, by oddać siebie w ofierze, spłonąć.

Olga: To się bierze stąd, że Rosja żyje mitem bohaterstwa. Władza Putina opiera się na kulcie siły, ale przeświadczenie o potędze państwa sięga co najmniej czasów II wojny światowej. Długo wpajało się nam, że jesteśmy silni, niezniszczalni i w imię tego przekonania mnóstwo ludzi zginęło zupełnie nonsensownie, na darmo.

Wiesz, „ruski człowiek” zawsze żył wielką ideą i za tę ideę ginął i dlatego teraz przechodzi kryzys, bo orientuje się, że żadnej wielkiej idei już nie ma. Nie ma wojny w obronie ojczyzny, nie ma komunizmu… Komunizm to dopiero była wielka idea! Prawie religia. Albo nawet coś mocniejszego niż religia… W mentalności, w portrecie psychologicznym Rosjan nadal widoczne jest jednak dążenie do poświęcenia się w imię czegoś wielkiego, w imię dobra społeczeństwa generalnie. Teraz, w „czasach secondhand”, to przekłada się na przykład na codzienną pracę – Rosjanin lubi pracować „za ideę”, nie dla pieniędzy, pieniądze są wtórne i nich raczej się nie mówi, bo pracuje się dla dobra firmy, przyczyniając się do jej rozwoju.

Monika: Aleksijewicz ten mit, o którym mówisz, zdekonstruowała, przywołując w swoich książkach poplątane historie zwykłych żołnierzy i przeciętnych ludzi, ich życie po wojnie. Pokazała też, jak kolejne konflikty, w które Rosja się angażowała, niszczyły rodziny, zarówno mężczyzn, jak i kobiety – w różny sposób. Za to rodacy tak na nią naskoczyli?

Olga: Po książce „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety” cenzorzy oskarżali ją o pacyfizm, naturalizm, gloryfikację kobiety radzieckiej. Aleksijewicz w tej książce opowiada przede wszystkim o tragedii kobiet, o tym, czym kobiety wojnę przypłaciły. Ona uparcie pokazuje, że nie ma niczego wzniosłego w wojnie, walce. A jeśli jest, to niewiele. Tą myślą kontynuuje zresztą pracę innych białoruskich pisarzy, których twórczość też nie była mile widziana w ostatnich czasach, między innymi Adamowicza [o którym wspomina m.in. w przemówieniu noblowskim – przyp. Monika]. To Adamowicz nauczył Aleksijewicz tego charakterystycznego stylu pisania, ograniczającego obecność autora – tylko głosy autentycznych ludzi. Dla niego też napisanie powieści o koszmarach XX wieku byłoby bluźnierstwem…

Tak, to o czym mówi Aleksijewicz, to u nas temat tabu. Dlatego jej książki są popularniejsze na Zachodzie niż na Białorusi. My cały czas żyjemy tym bólem, bólem wojny. A jej teksty to próba pozwolenia sobie na zakazaną słabość, na płacz, próba przepracowania traumy, żałoby.

Monika: Aleksijewicz robi Wam terapię.

Olga: Białorusini wciąż najbardziej na świecie boją się wojny. Nie bez powodu, bo w czasie II wojny światowej zginął co czwarty Białorusin. Wolimy wszystko od wojny – możemy żyć źle, biednie, zniesiemy Łukaszenkę, zaakceptujemy konflikt na Ukrainie – byle tylko znów nie przeżywać dramatu wojny. Nie chcemy wojny. Boimy się, że odcinając się od Rosji skażemy się na to samo, co dzieje się teraz na Ukrainie. Że grozi nam taka sama sytuacja. I opinie dotyczące twórczości Swietłany Aleksijewicz są u nas tak samo skrajne, jak wizje dotyczące przyszłości Białorusi… Powinniśmy stanąć po stronie Rosji, czy chcemy być bliżej Zachodu? Chcielibyśmy być jednocześnie i tu, i tam.

 

Nasza nieprzepracowana żałoba sprawia, że nie potrafimy się odnaleźć w nowym świecie, nowym ustroju, pozbierać. O tym mówią między innymi „Czasy secondhand”.

 

Aleksijewicz w swoich rozmowach nagrała ból człowieka postradzieckiego. I nagle okazało się, że połowa z nas to zdrajcy, a druga połowa ma w sobie ból, o którym nie chce rozmawiać, który woli przemilczeć. W nas żyje strach, lęk przed tym, by opowiedzieć to, co się wydarzyło. A ona sprawiła, że przynajmniej zaczęliśmy się nad tym zastanawiać, ona w nas ten ból drąży.

 

Mówić powinien świadek

Piotr (vel Pyton) w „Demonie” Marcina Wrony żeni się z Polką, otrzymując w prezencie ślubnym starą, zrujnowaną chałupę. Zanim zdąży powiedzieć „tak” dokopuje się (dosłownie, koparką) do uwięzionego w obejściu Głosu, który uwodzi go postacią młodej kobiety i, koniec końców, odbiera żonie i światu.

Zanim Pyton zniknie, pozwala jednak Głosowi przemówić przez siebie. Nawet nie tyle mówić, co krzyczeć z żalu i przerażenia w nieznanym języku, w samym środku trwającej w najlepsze imprezy, której następnego dnia nikt nie będzie, zgodnie z poleceniem Ojca, pamiętać. Wiadomo przecież co grozi temu, który daje głos świadkom. Pyton zostanie zakopany (dosłownie) jeszcze głębiej niż oni.

Na weselu Piotra i Żanety znajduje się jeszcze ktoś, stary Żyd – jedyny żyjący świadek nieistniejącego już świata, który jest w stanie Głos uwiarygodnić, przełożyć na zrozumiały dla reszty gości język. Ktoś, kto na co dzień nie pełni już żadnej ważnej (praktycznej) roli w nowej społeczności.  Jego zadaniem, jako skromnego tłumacza, jest ten krzyk oswoić, wyjaśnić, wytłumaczyć. Rozpoznaje go więc i pozwala mu wybrzmieć, ale nie jest w stanie w żaden sposób zatrzymać biegu wydarzeń, odwrócić ich, naprawić tego, co się już tej nocy wydarzyło. Pan Młody też nie jest w stanie udźwignąć ciężaru, który spoczął na jego barkach i gardle. Wesele zamieni się więc w pogrzeb, bo ofiary domagają się kadiszu.

Wrona pokazał w „Demonie” pochowaną płytko pamięć, koszmar, od którego odwróciliśmy się z niesmakiem w pijackim amoku nowego życia. Pokazał ludzi nieprzygotowanych jeszcze na przyjęcie i przepracowanie bólu, który u nas też, jak powiedziała Aleksijewicz „wydobywa się bez przerwy”. Ten ból leży właściwie wszędzie, wystarczy zacząć kopać.

Wszystko zmienia się w nic

Tomasz Banasiuk w Kulturze Liberalnej trafnie zauważa, że tytułowa „Zjawa” Iñárritu goszcząca właśnie na ekranach, to nazwa nieco myląca. Oryginalny angielski tytuł filmu „The Revenant” oznacza ponoć kogoś powracającego zza grobu. Mimo że „zjawa” też powraca z zaświatów, to etymologicznie przypomina apparition – upiora lub ducha pojawiającego się niespodziewanie, podkreśla kategorię powrotu.

Naszym najważniejszym kapitałem jest cierpienie – mówiła w Sztokholmie Swietłana Aleksijewicz. Nie nafta, nie gaz, ale cierpienie. To jedyna rzecz, którą wydobywa się u nas bez przerwy. Fot. Tomasz Wiech (materiały prasowe KBF)

Bohaterów (głosy) Swietłany Aleksijewicz pcha do działania cierpienie i pragnienie zemsty. Nieprzetrawiona wina i wyprana ze zbiorowej pamięci trauma szuka swego ujścia w odważnym Głosie młodej Żydówki w „Demonie”. A pamiętacie to spojrzenie Hugh Glassa zaraz po tym, gdy oddaje swojego wroga w ręce czerwonoskórych? Tak, to spojrzenie słynne już z memów „Can I please get an Oscar now?” (fot. w czołówce wpisu). Oto zemsta się dokonała i po chwilowym poczuciu ulgi ogarnia Glassa nagle przerażenie, paniczny lęk. Nadszedł czas żałoby, w pewnym sensie moment oswajania pustki. Bo w imię czego teraz przyjdzie mu się przedzierać przez te wszystkie zaspy?

Pełne powstrzymywanych łez spojrzenie Glassa skierowane wprost do kamery to wzrok ocalałych. To jest bliska szaleństwa twarz tych, którzy przetrwali i muszą godnie pogrzebać zamordowanych, często w jakimś sensie Innych, dając jednocześnie świadectwo prawdzie. Prawdzie, która niekoniecznie znajdzie dla siebie wdzięcznych słuchaczy.

Tego spojrzenia nie mają bynajmniej weselnicy u Wrony, którzy, jeszcze pijani, rano rozchodzą się w milczeniu. Zagadką pozostaje tylko Panna Młoda, która odjeżdża, powoli przepływając przez rzekę, na symboliczny drugi brzeg. Co zrobi z pamięcią o tym, czego właśnie była świadkiem? Czy zgodnie z wolą Ojca będzie w nieskończoność powtarzać, aż wreszcie uwierzy, że „żadnego ślubu nie było”?

Aleksijewicz, wspominając pierwsze miesiące po katastrofie elektrowni jądrowej w Czarnobylu opowiadała, jak w parkach miejskich grabiono liście i wywożono je za miasto. Tam je zakopywano. Ale nie tylko liście – zrywano też ziemię z zakażonych połaci i ją również zakopywano. Chowano ziemię w ziemi. Tak samo grzebano drwa, trawę… Wszyscy mieli trochę szalone twarze.

 

Olga ma dwa domy. W Mińsku ma rodzinę i przyjaciół, skończyła studia na Wydziale Kultury i Filologii Białoruskiej Białoruskiego Państwowego Uniwersytetu Pedagogicznego im. Maksyma Tanka. Od 4 lat mieszka i pracuje w Krakowie.

Author

Related Articles

Back to Top