Dipsy

Kryminały szwedzkie Możliwość komentowania Dipsy została wyłączona 147

Gdy tylko Marta weszła do mieszkania w błysku sekundy poraził ją wstrząs. Znieruchomiała i zbladła. To,co zobaczyła wydawało się jej tak mało realne. W osłupieniu przyglądała się zwierzęciu, a po krótkiej chwili łzy cisnęły się jej do oczu i spłynęły obficie spod okularów na policzki. Jak to się stało?! A może to była jej wina?! Na pewno było to jakieś niedopatrzenie, chwila nieuwagi, o którą tak łatwo, gdy jest tyle spraw do załatwienia. Zresztą nieważne, tego nie można już było odwrócić. Dipsy leżał na boku martwy i pokrywał swoją złotorudą sierścią spory kawałek parkietu przy szafie.

Jej kochany piesek. Kochany, radosny golden. Czasem jej synek. A czasem nawet ktoś bliższy niż mąż, który był w ciągłej podróży służbowej. Nawet jak przyjeżdżał, to Dipsy już go tak przyjaźnie nie witał, prawie jakby go nie poznawał. Gdyby nie Dipsy, byłaby zupełnie sama, zawieszona w ciszy własnych myśli i zamknięta w niej jak w jakiejś celi, ale był pies, który kładł swój łeb na jej kolanach, który ją witał, gdy przychodziła do domu z pracy, który wskakiwał do jej łóżka w ponure, długie noce. Dipsy, przyjaciel, pocieszyciel. Założyła mu nawet profil na Facebooku i wyprowadzała niekiedy na wirtualny spacer po kontach schronisk dla psów i towarzystw opieki nad zwierzętami. Teraz ten profil zamieni się w wirtualny nagrobek.

Usiadła w fotelu. Trochę się uspokoiła, choć wewnątrz nadal odczuwała jakiś nabrzmiały ciężar. Spojrzała na martwe zwierzę i zastanawiała się, co zrobić. Mieszkała w centrum dużego miasta. Nie wiedziała, jak pozbyć się zdechłego psa, zanim zacznie się rozkładać. Gdzie zadzwonić? Przecież nie pozostawi go w parku, gdzie spacerują matki z dziećmi. Podeszła do okna i zobaczyła zakorkowaną ulicę. Pas samochodów stał na jezdni, a przez zamknięte okna dobiegał ją stłumiony warkot rozgrzanych silników. Po chwili wyciągnęła z torebki komórkę i zadzwoniła do męża. Chciała, aby się o wszystkim dowiedział i jej pomógł. Mąż nie odbierał i kiedy po paru chwilach zatelefonowała ponownie, nie usłyszała nic poza sygnałem nawiązania połączenia. Miał pewnie pilną sprawę służbową…

Znów usiadła. Jej myśli wirowały w ciężkim, emocjonalnym wzburzeniu, a momentami czuła jakieś rosnące napięcie, które wynikało pewnie z tego, że musi sobie poradzić z niespodziewanym problemem. Sięgnęła jeszcze raz po telefon. Zastanawiała się, gdzie zadzwonić. I przyszedł jej pomysł, aby zadzwonić do taty, do rodzinnego domu na wsi. Tam zawsze dzwoniła, ilekroć problemy brały górę i tylko tam mogła zadzwonić teraz, gdy mąż nie reagował.
– Halo! Tato! – wykrzyknęła – Słyszysz mnie!
– Tak córeczko, słyszę – odpowiedział ojciec – co się stało?
Gdy usłyszała pytanie, glos zaplątał się w jej krtani, aż wreszcie szlochając wybuchła:
– Tato, Dipsy zdechł! Weszłam do domu… A on leżał… martwy… Pod szafą! Nie wiem, co teraz zrobić… jak go się pozbyć – żaliła się ojcu – to duże miasto, w dodatku centrum…
– Nie płacz, włóż go do walizki i przyjeżdżaj najszybciej, jak możesz. Pochowamy go w ogródku – stanowczo odparł ojciec, który na tyle znał córkę, by w takich chwilach podjąć szybką, choć niekoniecznie właściwą decyzję.
– Dobrze, tato, sprawdzę połączenia i przyjadę najszybciej, jak się da – powiedziała – wyjdź po mnie.

Włączyła laptopa, by sprawdzić rozkład jazdy pociągów. Podróż do rodzinnej wsi trwała około trzy i pół godziny. Połączeń było sporo, bo była to uczęszczana trasa między dużymi miastami. Klikała po rozkładzie jazdy, aby wybrać najdogodniejszy czas odjazdu. W końcu znalazła pociąg tuż przed dwudziestą pierwszą. Miała dość czasu, aby przygotować wszystko jak należy, choć należało działać szybko i skutecznie, nie trwoniąc bezmyślnie nawet jednej chwili.

Ponownie chwyciła za telefon, aby zadzwonić do męża. Chciała, aby o wszystkim się dowiedział. Być może wspomógłby ją jakąś radą, wniósł jakieś sensowne rozwiązanie, pomógł jej w trudnym zadaniu. Niestety i tym razem też nie zdołała się do niego dodzwonić. Zapewne był w trakcie poważnych negocjacji, na których musiał się skupić. W końcu on spłacał większą część kredytu za mieszkanie. I to za mieszkanie, w którym prawie go nie było. A w zasadzie to nie jego mieszkanie, a stacja, na której przesiadał się, na której obierał kolejny kurs. Helsinki, Bratysława, Budapeszt. Co tym razem? Nawet nie wiedziała, dokąd pojechał, z kim rozmawia, czego dotyczą negocjacje. Zresztą to były jego sprawy. Teraz nie miało to i tak żadnego znaczenia, teraz należało się zająć Dipsym, pomyślała i westchnęła, wstając z fotela.

Na pewno potrzebna będzie mocna, wytrzymała folia, która nie przepuści woni. Należało nią szczelnie owinąć Dipsy’ego, okleić i włożyć do walizy. Folii nie miała w domu. Waliza, zdaje się, była w schowku, bardzo duża, jeszcze z czasów studenckich, na kółkach, powinna pomieścić psa. Tylko ta folia? Gdzie ją kupić? Chyba w sklepie z materiałami budowlanymi? Ale gdzie jest najbliższy, w którym na pewno znajdzie to, co trzeba, przecież nigdy nie zajmowała się remontami, zawsze to robił mąż. Poza tym taśma też się przyda. Duża rolka wytrzymałej taśmy.

Owinęła szyję chustą. Założyła płaszcz i buty. Stwierdziła, że pojedzie do centrum handlowego. Tam najszybciej znajdzie punkt z tego typu rzeczami. Wsiadła do autobusu sprzed domu. Szary, jesienny zmierzch powoli mieszał się z drobną mżawką. Było ciepło, ale Marcie wydawało się, że było parno i duszno. A do tego będąc wzburzona dzisiejszym zajściem, w zatłoczonym autobusie miała wrażenie, że zaczyna kręcić się jej w głowie. W końcu wysiadła. Wzięła głęboki oddech i szybkim krokiem poszła do centrum.

Znalazła się w środku. Mijała pośpiesznie wystawy, szukając właściwego sklepu. W końcu znalazła duży punkt przede wszystkim z farbami. Weszła do wewnątrz. Przywitał ją sympatyczny ekspedient:
– W czymś pani pomóc?
– Szukam folii, w miarę wytrzymałej.
– A do czego ona pani jest potrzebna? – zaskoczył Martę pytaniem.
– Po to, aby owinąć nią duży, ciężki i miękki przedmiot – odpowiedziała zdezorientowana po chwili namysłu.
– Dziwne – odparł ekspedient, uśmiechając się – nie prościej powiedzieć po prostu: do fotela.
– Dobrze, dobrze, niech pan skończy – ucięła Marta – ma być tylko najbardziej wytrzymała, i do tego jeszcze ta brązowa, szeroka taśma za panem, i dziękuję.
– W porządku, niech się pani nie wścieka – odparł ekspedient, wykonując błyskawicznie polecenie.

Na razie sytuacja przedstawiała się dobrze. Teraz wrócić jak najszybciej do domu. Najgorsze, że powrotna droga była o tej porze zakorkowana. Nic na to nie mogła poradzić. Gdy była w pobliżu powrotnego przystanku autobusowego, nerwowo sięgnęła do torebki i wyciągnęła papierosy. Zapaliła. Było już ciemno. Mijali ją szybkim krokiem majaczący w miejskich światłach przechodnie. Szum deszczowej ulicy był wyjątkowo wyrazisty i uciążliwy, jakby przetaczały się po jezdni nie pojazdy, a mitologiczne stworzenia, które gnały gdzieś w dzikim pędzie zapowiadającym katastrofę. Powietrze było wilgotne i przenikliwe, a nawet gęste i jakby wypełnione jakimś nieznośnym ciężarem. Marta poprawiła chustę. Autobus się nieco spóźniał, co zaczynało ją powoli niecierpliwić. Po paru chwilach nadjechał. Nie było żadnych wolnych miejsc, więc musiała stać. Pasażerów nie wiózł zbyt wielu do momentu, gdy wjechał na główną, zakorkowaną ulicę. Zaraz na pierwszym przystanku do środka wepchnął się tłum i wypełnił autobus prawie co do sześciennego centymetra, wciskając Martę na szybę. Serce zaczęło bić jej mocnej, bała się, że nie zdoła wysiąść na swoim przystanku. W dodatku korek na jezdni sprawił, że autobus podjeżdżał jedynie kilkadziesiąt metrów, a potem stawał na kilka minut. Silnik wprawiał go dodatkowo w irytujące drganie niczym wysoka gorączka chorego na malarię amatora tropików. Do tego było duszno, a okien nie można było otworzyć, bo autobus miał klimatyzację, niestety niesprawną. Kiedy na następnym przystanku do autobusu wepchnęło się jeszcze kilka osób, pomyślała, że jedyną analogiczną sytuacją do tej, w jakiej się obecnie znajdowała, był koncert zespołu Rammstein parę lat temu w niewielkiej hali w Berlinie.

Odetchnęła z ulgą, kiedy po niecałej godzinie wygrzebała się z autobusu i znalazła w domu. Zastanawiała się czy nie powinna czegoś zjeść, pomimo że w ogóle nie odczuwała głodu. Zdecydowała, że wypije szybką kawę i przegryzie trochę chrupkiego pieczywa, po czym zabierze się za psa. Było już parę minut po osiemnastej, ale pocieszała się, że ma wszystko, co niezbędne, aby przewieźć martwe zwierzę na wieś. Po wypiciu kawy zajrzała do schowka. Waliza z czasów studenckich nadal stała na swoim miejscu pod półką, zakurzona i prawie nieruszana. Przyniosła ją do pokoju. Rozpakowała folię. Podścieliła ją pod leżącego psa. Złożyła nogi, a łeb przechyliła do tułowia. Drżały jej dłonie, gdy szczelnie owijała Dipsy’ego folią i oklejała taśmą. W końcu martwy pies leżał na parkiecie, szczelnie zawinięty w worek niczym dowód przestępstwa. A Marta widząc to, czuła się, jakby była rzeczywiście zamieszana w jakiś kryminalny proceder. Poczucie winy, irracjonalny lęk i olbrzymi żal dręczyły ją niemalże jednocześnie, trzymając w ciągłym napięciu. Uspokajała się jedynie myślą, że z chwilą, kiedy Dipsy zostanie zakopany w ogródku na wsi, odczuwać będzie tylko żal, który z każdym dniem będzie łagodniejszy. Włożyła zwierzę do walizy i zamknęła ją, aby nie dręczył jej ten potworny widok. Postanowiła, że na parę chwil położy się. Musiała jeszcze zebrać siły przed podróżą.

Winda zjechała na parter. Drzwi otworzyły się automatycznie i Marta wyszła, wioząć za sobą walizę. Na zewnątrz czekała już zamówiona taksówka. Podeszła do samochodu. Wysiadł z niej barczysty taksówkarz z gęstym, czarnym wąsem.
– Walizkę damy do tyłu – powiedział i podszedł do bagażnika.
Wsunął kluczyk do zamka i podniósł drzwi wraz z tylną szybą samochodu.
– Na półeczkę nie dam, ten bagażnik czasem się sam otwiera. Co będzie, gdy pojedziemy, walizka zleci i skarb wypadnie na jezdnię, rozumie pani? – zażartował taksówkarz, a Marta przeszyła go ostrym spojrzeniem, jakby za chwilę miała mu dać w pysk.
– Niech pan w takim razie podniesie półkę i walizkę włoży do środka! – rozkazała chłodnym tonem.
Taksówkarz sięgnął po walizkę i włożył ją do środka, wyczuwając u swej klientki nieprzyjemne wzburzenie.
– A teraz szybki kurs na dworzec, proszę – dodała i oboje weszli do samochodu.

W milczeniu przejeżdżali przez ulice miasta. Taksówkarz wyłączył nawet radio w samochodzie. Marta zastanawiała się, czy to było powodowane lękiem przed nią, czy raczej zwykłym chamstwem. Stwierdziła, że raczej to drugie. Z kolei taksówkarz zastanawiał się jak kluczyć ulicami, aby wziąć jak największą opłatę za kurs. Mając respekt przed nietypową klientką, decydował się jedynie na drobne sztuczki, które nieznacznie zawyżą cenę usługi.

Wreszcie znalazła się na dworcu. Do odjazdu pociągu było dziesięć minut, więc poszła od razu na peron. Była coraz bardziej spokojna. W zasadzie był tylko jeden mały problem. Umieścić walizkę w pociągu, i to wszystko. Gdy wysiądzie na wsi, pomoże jej ojciec, ale tutaj będzie musiała kogoś poprosić. Rozglądała się wśród małej grupki oczekujących ludzi w poszukiwaniu potencjalnego dżentelmena, który pomoże jej pokonać ostatnią, w sumie niewielką przeszkodę, bo dobrze wiedziała, że sama sobie z nią nie poradzi. Zauważyła przy torze dosyć wysokiego, szczupłego mężczyznę. Przez ramię miał przewieszony płaszcz, a w ręku trzymał niewielką aktówkę. W zasadzie był bez bagażu, a w dodatku był ubrany na tyle elegancko, by wzbudzić w Marcie pewność, że jej prośba spotka się z kulturalnym zrozumieniem. Gdy pociąg wjechał na peron, zbliżyła się nieco do mężczyzny i spytała, czy nie pomógłby jej wnieść walizki do wagonu. Mężczyzna uśmiechnął się, powiedział, że nie ma żadnego problemu. Do pociągu wsiedli najpierw nieliczni pasażerowie. Potem Marta. Czekała w drzwiach, aż mężczyzna poda jej walizkę. W końcu chwycił ją mocno, podtrzymując jedną ręką za spód i wstawił do wagonu.
– Jakie to ciężkie, prawie jak ludzki trup – dodał żartobliwie.
– Nie dość, że ludzki, to jeszcze własnoręcznie ubity – odparła, ale raczej z ironicznym przekąsem, niż ze złością. W gruncie rzeczy facet jej pomógł.
– To taka pani jest twarda – powiedział, wchodząc do pociągu, a Marta uśmiechnęła się.

Usiedli razem w przedziale. Walizki nie dało się włożyć na półkę i stała oparta o siedzenie. Nikomu to nie przeszkadzało, pociąg był prawie pusty. Nie była to pora urlopów ani świąt. Garstkę pasażerów stanowili ludzie, którzy wracali z pracy. A ten facet zapewne był pracownikiem jakiejś kancelarii, czy czegoś w tym rodzaju. Marta odetchnęła. Już uporała się z problemem. Odczuła nie tylko ulgę, ale wręcz falę rozluźnienia, która sprawiła, że uśmiech przez chwilę rozjaśnił jej twarz. Pociąg ruszył. Wolno ciągnął się przez miasto, ale niebawem przyśpieszył i rozcinał stukotem pola pogrążone w ciemności i ciszy. Krótką chwilę odprężenia przerwał mężczyzna:
– Wie pani, nie mogę powstrzymać ciekawości. Czy mogę zapytać, co pani wiezie w tej walizce?
Marta z niedowierzaniem spojrzała na mężczyznę. Facet zaczynał być wścibski, a dodatkowo nie spodziewała się tak prostego pytania, które sprawi taki kłopot. W pierwszej chwili chciała uciąć rozmowę, ale zmieszała się i odpowiedziała:
– Wiozę maszynę do szycia.
– Maszynę do szycia? – zdziwił się mężczyzna – To chyba model sprzed pół wieku.
– Wręcz przeciwnie, ma wbudowany komputer, dlatego jest taka ciężka – odpowiedziała – wiozę ją dla mamy, jest szefową koła gospodyń wiejskich, a wieś teraz też zna wszystkie techniczne nowinki.
– Oczywiście, że tak – zgodził się – wystarczy wpisać życzenie w google i spełnia się za jednym kliknięciem myszki.
Marta się roześmiała. Mężczyzna wstał i otworzył drzwi przedziału.
– Idę coś zjeść, dziesięć godzin pracy za mną, może przynieść coś pani? – zaproponował.
– Nie, dziękuję – odparła.

Spojrzała za okno i pomyślała o Dipsym. To zwierzę było po prostu jednym, wielkim, tryskającym życiem. Dom bez niego będzie pusty. Pewnie zatęskni za psem na tyle, że przygarnie drugiego, ale nie tak szybko. Najpierw trzeba będzie się jakoś pozbierać. Dipsy był przy niej przez sześć i pół roku, to wystarczająco długo, by mocno się zżyć. Ale tutaj lepiej było o tym nie myśleć. Wtuliła głowę w oparcie i postanowiła się zdrzemnąć. Oprócz przygnębienia odczuwała zmęczenie. Powoli zasypiała, gdy nagle ktoś otworzył drzwi. Spojrzała zmrużonymi oczyma na mężczyznę, który jej pomógł wnieść walizkę.
– Proszę odpoczywać, nie będę przeszkadzał – powiedział.

Marta zamknęła oczy. Dobrze, że w przedziale nie była zapalona lampa, światło wpadało jedynie z korytarza. W tym półmroku, po takim zmęczeniu łatwo się było rozluźnić. Myśli powoli się rozpływały jedna w drugiej i niknęły w rytmie stukającego po torach pociągu. Otuliła się jeszcze chustą, bo robiło się coraz chłodniej. Pomyślała, czy nie zadzwonić do ojca, aby się nie martwił, ale zdecydowała się tego nie robić. Sam, jak to miał w zwyczaju, zadzwoni do niej przed końcem podróży i ją obudzi.

Ktoś znowu otworzył drzwi. Konduktor zapalił lampę w przedziale i zażądał biletu do kontroli. Marta zadrżała. W szoku wyciągnęła portfel, dobrze, że był, i podała bilet. Konduktor sprawdził i błyskawicznie jej go oddał, życząc udanej podróży. Była już w przedziale sama. Oparła głowę o dłoń i zaczęła płakać. Mogła się domyślić, że pracownicy kancelarii nie wracają do domu pociągami. Teraz już było za późno, mimo że inteligentnie wykorzystał jej słabość, to wyszedł na całkowitego idiotę.
– Co za frajer, żeby tak ukraść zdechłego psa… – szepnęła do siebie i otarła łzę.
Nie płakała już nawet za psem. Teraz płakała z bezsilności, ze zwyczajnej niemocy. Nie miała siły, by być wściekła, to jeszcze pogłębiłoby jej bezradność. Jadąc zupełnie sama w pustym przedziale, spoglądała za okno w rozlany, ciemny bezkres i roniła łzy. Nie było sensu zgłaszać kradzieży, tego by było już za dużo. Gdy trochę się uspokoiła, sięgnęła do torebki i wyciągnęła komórkę. Jeszcze raz zadzwoniła do męża, długo wsłuchiwała się w sygnał, ale i tym razem nie odebrał on telefonu.

Author

Related Articles

Back to Top