Pan Stefan wyszedł wcześniej z hurtowni. Musiał udać się do banku, aby dokonać przelewu za zamówiony w tym miesiącu towar. Zawsze dbał o swoje interesy i nigdy nie spóźnił się z żadnym zobowiązaniem finansowym nawet o jeden dzień. Wsiadł do srebrnego mercedesa, aby dojechać do miasta, bo hurtownia była położona na jego obrzeżach, na co często narzekali jego pracownicy. Nie można do niej było dojechać autobusem i większość z nich przyjeżdżała tu rowerami. Za to zimą, niestety, trzeba było iść pieszo. Teraz na szczęście było lato, lato upalne, można nawet stwierdzić, że ogień lał się z nieba na głowy i oblewał skronie obfitym, tłustym potem. Jednak pan Stefan posiadał w samochodzie klimatyzację i gdy jechał do banku miał szczelnie zamknięte okna, a wewnątrz mercedesa muskał jego policzki chłodny, kojący wiaterek.
Dojechał do miasta i zatrzymał się w miejscu bezpłatnego parkowania. Musiał przejść pieszo dwie krótkie ulice, aby dotrzeć na miejsce. Po drodze pan Stefan natknął się na kloszarda, siedzącego na chodniku, w cieniu. Opierał się on o mur i trzymał w ręku kartonik z napisem: „Jestem biedny i chory, zbieram na chleb.” Wyglądał żałośnie. Miał podziurawione i poplamione spodnie. Włosy tłuste i przerzedzone. Twarz spieczona była słońcem, pokrywały ją sińce. Najsmutniejsze było jednak jego spojrzenie, kryło w nim się rozgoryczenie pełne posępnej obojętności i gasnącego życia. Pan Stefan przez chwilę wahał się, czy powinien biedakowi wrzucić złotówkę do pudełka, ale nie zrobił tego. „Niby zbiera na chleb, a pewnie wszystko wydaje na alkohol” – pomyślał. Z drugiej strony zastanowił się, czy w takim razie nie lepiej byłoby kupić mu chleb i wodę do picia. Ale w sklepie mogłaby być kolejka, a przecież pan Stefan szedł do banku, w którym na pewno będzie musiał poczekać, zanim go obsłużą. A czekanie w dwóch kolejkach jednego dnia przerastało cierpliwość pana Stefana i zdecydował się, że pójdzie dokonać przelewu.
Po załatwieniu finansowych zobowiązań pan Stefan ruszył do restauracji na lunch. Zjadł go z w towarzystwie pana Zygmunta, swojego starego znajomego, który był właścicielem lokalnej stacji radiowej. Czasami wspólnie przeprowadzali interesy. Obaj spotykali się przeważnie raz na tydzień. Na spotkaniach oddawali się rozmowie na tematy polityczne, bo nie znajdowali innego tematu, który mógłby być bardziej nurtujący. Rozmowy na tematy dotyczące życia prywatnego wydawały się nie tyle nieinteresujące, co raczej niebezpieczne i obaj panowie skwapliwie z nich rezygnowali, snując nudne rozważania kto z kim, kto przeciw komu, kto na kogo i kto kogo się pozbył. W sumie mogli zjeść lunch osobno i nikt w zasadzie niczego by nie zyskał i nie stracił, ale panowie wiedzieli, że choć się oboje na spotkaniach nudzą, to przecież spotkać się trzeba, nawet jeżeli za bardzo się nie chce. W końcu pan Stefan był człowiekiem interesu, więc nawet jeśli go nie przeprowadzał tu i teraz, to może przeprowadzić interes w następnym tygodniu lub miesiącu, i może on dawać istotny zysk. A żeby korzyści płynęły potrzebne są dwie strony, bo korzyść, niestety, rzadko wypływa sama z siebie, częściej rodzi się w sieci wzajemnych relacji i powiązań, stąd też istotną rzeczą jest podtrzymywanie tych relacji, choćby za cenę kilku chwil nudy, a więc cenę niespecjalnie wygórowaną.
– Pewnie znowu prezydent zawetuje ustawę – skwitował pan Zygmunt, przeciągając końcowe sylaby leniwym ziewnięciem.
– Zapewne, zapewne Zygmuncie – odparł bez zastanowienia pan Stefan.
Prawie cały tydzień minął tak jak poprzednie. Bank, spotkanie, codzienna wizyta w hurtowni. Bez niespodzianek. Bo przecież jeśli pan Stefan miał pieniądze, wpływy i władzę, to jego życiowa droga nie przebiegała przez ostre zakręty, wiraże i wyboisty teren. Raczej pan Stefan przejeżdżał po szerokiej i gładkiej jak dywan autostradzie. Mknął równym tempem przed siebie, od niechcenia rzucając okiem na przydrożny krajobraz, który koił jego umysł pogodnym nastrojem. I choć takie życie czasem mogło wydawać się nudne, nie zamieniłby go na nic innego. W końcu to on był w grze, on rozdawał karty, a wszyscy, którzy razem z nim znajdowali się przy stoliku, najchętniej zajęliby jego miejsce. Ale pan Stefan był graczem, którego nie da się przechytrzyć, nie da się w żaden sposób urobić, bo na jego twarzy nie widać śladu jakiejkolwiek emocji. Twarz pana Stefana była nieprzenikniona z tego względu, że to zawsze jego wzrok przenikał tych, których miał w swoim zasięgu i nigdy, choćby przez moment, nie nadszarpnęła go dekoncentracja bądź nieuwaga. I nawet wtedy, gdy pod koniec tygodnia przyszedł do jego gabinetu kierownik hurtowni i powiedział, że nie udało mu się zbyć zaległego towaru, pan Stefan nie uniósł się gniewem, nie wybuchł, tylko stopniował napięcie podczas rozmowy do granic wytrzymałości, nie pozwalając na kulminację, po której kierownik mógłby zaczerpnąć oddech i wytrzeć spocone dłonie w spodnie. To kierownik będzie mógł zrobić dopiero po wyjściu z gabinetu.
– Szefie, od kilku tygodni nie ma zamówień na te towary i po prostu zalegają w magazynie – tłumaczył od dziesięciu minut przejęty kierownik z listą w ręku.
– Powiedz w końcu, co to za towary? – zapytał pan Stefan.
– Pościel, proszki do prania, pasty do zębów i trochę innych kosmetyków.
– Jakich?
– Większość to szampony, farby do włosów i trochę kremów do rąk i twarzy – wyjąkiwał kierownik w obawie przed stratą premii, bo w końcu on to wszystko powinien sprzedać już dawno.
– Zostaw listę, rzucę na nią potem okiem, ale kolejnym razem nie będę cię wyręczał, możesz wyjść – szorstko uciął pan Stefan.
Kierownik bez słowa wyszedł, wiedział, że tylko by się pogrążył mętną i pokrętną próbą usprawiedliwienia. A pan Stefan wziął do ręki listę, zerknął na nią i w od razu wiedział, że towar opuści magazyn i znajdzie się na półkach wszystkich hipermarketów w mieście. Potrzebował dwóch, góra trzech tygodni, by tego dokonać. Nie chodzi o to, że byłby stratny, gdyby tego towaru się nie pozbył. Wszystkie te rzeczy mogłyby spokojnie zalegać w magazynowej hali jeszcze trzy, czy cztery miesiące. Tylko po co? Pan Stefan był właścicielem firmy, a firma była od tego, aby przynosić zysk. To w końcu oczywiste.
Nadszedł wtorek, a z nim kolejne wpisane na stałe w kalendarz spotkanie z panem Zygmuntem. Nic by się pewnie nie stało, gdyby pan Stefan zadzwonił wcześniej i umówił się, ale wszystko ma swoje miejsce i czas, zatem nie było sensu niczego przyśpieszać i z niczym zwlekać, choć nadszedł moment ważny, jakim było zrobienie interesu. Obaj panowie zasiedli do lekkiego i wykwintnego lunchu i rozmawiali, przełykając niewielkie kęsy wieprzowych polędwiczek.
– W tej sytuacji akcja charytatywna byłaby dobrym posunięciem, musisz tylko nagłośnić ją w mediach – powiedział pan Stefan.
– Tylko te pięć procent, które mi obiecujesz, to w sumie niewiele – stwierdził pan Zygmunt.
– Jak uda ci się dotrzeć do gazet, daję ci dziesięć.
– A ile z tego przekazujesz fundacji dla biednych? – spytał pan Zygmunt.
– Pięć procent.
– Czyli cena produktów będzie zawyżona o pięć procent, znając ciebie, a co na to hipermarkety?
– Zmienił się kierownik regionalny, zależy mu na promocji w mediach, dla nich akcja charytatywna, to dobra reklama.
– No to chyba zasłużyłem na dwadzieścia procent? – negocjował pan Zygmunt.
– Widzę, że chcesz się targować – stwierdził pan Stefan i wbił widelec w ostatni kawałek polędwiczki – jak chcesz, to dostaniesz piętnaście procent, tylko musisz dotrzeć jeszcze do telewizji, załatwić przyzwoity czas antenowy, a ja pogadam z kierownikiem hipermarketów, bo przecież nie będę za darmo niczego rozdawał.
Tu pan Stefan zrobił pauzę, aby za dużo nie powiedzieć. Wiedział, że jeżeli akcja charytatywna będzie nagłośniona na taką skalę, to kierownik sklepu weźmie to pod uwagę, a pan Stefan nieznacznie wyjdzie na plus, a to czy hipermarkety sprzedadzą towar, nie miało specjalnego znaczenia, bo jeśli klienci zajdą do sklepów, to przecież nie tylko dla akcji charytatywnej. A tego typu reklama opłaci się hipermarketowi, szczególnie teraz, gdy panuje kryzys i większość asortymentu zalega na półkach. W końcu konsumenta trzeba pobudzać na różne sposoby.
– Niech tak będzie – zgodził się po chwili namysłu pan Zygmunt, dobrze wiedział, że więcej nie ugra, a i to wcale nie było mało. A oczekiwać zbyt wysokich zysków nie miałoby sensu. Pan Zygmunt też miał głowę na karku i nie chciał, aby pan Stefan windował cenę produktów, bo nie będzie dobrej sprzedaży i wtedy dostanie mniej, nie mówiąc już o fundacji dla biednych, ale oni zadowolą się każdą kwotą. Lepszy rydz, niż nic.
Przyjaciele rozstali się w dobrych nastrojach. Nic dziwnego, pana Zygmunta cieszyła perspektywa zysku, a pan Stefan miał pozbyć się zalegającego towaru w magazynie i jeszcze trochę na nim zarobić. Cenę musiał zawyżyć o pięć procent, ale sklepy to zniosą. A pan Zygmunt dostanie te swoje piętnaście procent, bo kierownik zapewne zrezygnuje z rabatu na rzecz kosztów promocji akcji w mediach. W ten sposób koszty promocji, a więc zysk pana Zygmunta, zostanie przerzucony z hurtowni na hipermarkety. W sumie i tak wyjdzie na to, że pan Stefan ten towar zwyczajnie sprzeda. Pozostało tylko przemyśleć koncepcję akcji. Ale w zasadzie była ona oczywista, bo produkty, które zostały w magazynie, były skierowane do kobiet, więc łatwiej było nakręcić jakiś łzawy spot, aby zmiękczył serca potencjalnych klientek. W swoim czasie pozostawało skontaktować się panem Zygmuntem i podzielić sugestiami. I oczywiście jeszcze trzeba zatelefonować do fundacji z prośbą o przesłanie materiałów promujących akcję. Oni też muszą się czymś wykazać.
Fundacja nie zwlekała, w przeciągu pięciu dni przysłała do hurtowni materiały promocyjne: plakaty, ulotki i naklejki. Naklejki były w kształcie serc w czerwonym kolorze różnych rozmiarów z napisem: „Kup i pomóż ubogim”. Trzeba było nimi obkleić poszczególne artykuły tak, aby klient miał świadomość, w czym uczestniczy. Zatem pan Stefan wezwał do siebie kierownika, aby zlecić mu zadanie. Ten zjawił się natychmiast i z zakłopotaniem słuchał swojego szefa.
– Posłuchaj mnie – zaczął pan Stefan – dzisiaj zostaniesz po godzinach, weźmiesz te wszystkie serduszka i nakleisz je na każdą sztukę towaru, który zalega.
– Szefie, ale ja mam w planie dentystę – odparł kierownik, widząc ogrom przedsięwzięcia – zlecę to komuś z ekipy.
– I zapłacisz mu za nadgodziny?! –spytał zdecydowanie pan Stefan.
– Szef, raczy żartować… – niezręcznie odpowiedział pracownik.
– Nie żartuję, ale skoro nie wykonałeś planu sprzedaży, stracisz premię – tłumaczył – i przeznaczę ją na zapłatę za nadgodziny komuś z ekipy, jeśli tak wolisz?
– Tego nie powiedziałem, szefie… – odparł zakłopotany kierownik.
– A zatem dentysta poczeka? – spytał pan Stefan.
– Ależ oczywiście, szefie.
– Znakomicie się rozumiemy, więc zabierz naklejki i po skończeniu obowiązków zacznij je naklejać dokładnie i w widocznych miejscach, najlepiej nad etykietami – polecił szef i odesłał kierownika do pracy.
Następnie pan Stefan chwycił za telefon i postanowił zadzwonić do pana Zygmunta. Nadszedł czas, aby się przekonać, czy wszystko jest już dograne i towar mógłby opuścić hurtownię następnego dnia.
– Witam Zygmuncie – przywitał się – wszystko zrobione?
– Spoty do telewizji już są, nakręciliśmy je ze znaną aktorką, powinieneś być zadowolony – odpowiedział pan Zygmunt – radiowe nagranie też jest gotowe, będzie emitowane po każdym serwisie. A z prasą sprawa jest na finiszu, podobno jeszcze ma być zamieszczony artykuł na temat ubóstwa w mieście, więc chyba się przejęli.
– A telewizja, kiedy pokaże spot?
– Od dnia rozpoczęcia akcji będzie trzy razy na antenie – tłumaczył rozmówca – po porannym serwisie, po serwisie o siedemnastej i dwudziestej.
– Znakomicie, Zygmuncie – odparł zadowolony pan Stefan – interesy z tobą, to czysta przyjemność.
Nadszedł dzień, w którym miała rozpocząć się akcja. Zalegający w hurtowni towar trafił do sklepu już wcześniej. I tak jak pan Stefan przypuszczał, ostatecznie obyło się bez strat, ba, i po odjęciu piętnastu procent dla pana Zygmunta nawet na tym zarobił, wprawdzie niewiele, ale zawsze coś. Kierownik wywiązał się z zadania i ponaklejał serduszka. Pan Stefan przeprowadził z nim jeszcze rozmowę na temat zamówień i przestrzegł go przed pochopnymi decyzjami. Odtąd każde większe zamówienie miało być konsultowane. Następnie pan Stefan udał się do banku, gdzie dokonał kilku przelewów i podjął gotówkę. Tego wieczoru żona wyjeżdżała do swojej siostry, zatem pan Stefan mógł spotkać się bez przeszkód z kochanką. Na tę okazję kupił francuskie wino, trzy rodzaje sera na przystawkę i belgijskie czekoladki do porannej kawy. Wieczorem zajechał srebrnym mercedesem pod jej dom. Wszedł do środka. Na zewnątrz panował chłód i nie było zbyt przyjemnie przebywać w ogrodzie, dlatego oboje wygodnie rozsiedli w salonie przed telewizorem. Kończył się właśnie serwis informacyjny w programie regionalnym. I po chwili na ekranie pojawiły się obrazy z biednymi kloszardami przeżuwającymi bułkę, małe dzieci w brudnych ubraniach ze smutnymi twarzami, staruszkowie z trzęsącymi się rękoma. W tle rozbrzmiewały łagodne dźwięki fortepianu. I w chwilę potem przy tej muzyce na pomarańczowym tle pojawiła się aktorka, znana serialowa twarz. Kobieta urodziwa, o bujnych kasztanowych włosach i łagodnym uśmiechu, która głosem pełnym czułości i wzruszenia zaczęła mówić: „Świat wokół ciebie nie jest idealny. Nadal wśród nas żyją ludzie, którzy potrzebują wsparcia, cierpią głód i nie mają dachu nad głową. A zatem, jeśli ty nie masz takich problemów i umknąłeś złemu losowi, który może przecież dotknąć każdego z nas, wspomóż tych, którzy tego szczęścia nigdy nie mieli, albo rzadko go doświadczali. Jeśli w hipermarketach i sklepach znajdziesz produkty oznaczone czerwonym serduszkiem, kup je, a część kwoty z każdego zakupu zostanie przekazana na pomoc najbiedniejszym. Pamiętaj, życie nie jest, niestety, proste i przyjemne dla wszystkich, a tym z pozoru drobnym gestem i ty możesz zmienić świat na lepsze!”
– Stefan, to twoja akcja? – spytała nagle kochanka.
– Moja droga, wiesz przecież, że nie należy myśleć tylko o sobie.
– Świetna aktorka, przekonała mnie – stwierdziła kobieta – a i o tobie zawsze myślałam, że za twoją twarzą takiego niewzruszonego biznesmena kryje się wrażliwe i szlachetne usposobienie.
– Oj przestań, skarbie, to nic wielkiego.
– To dużo, Stefan, nie bądź taki skromny, wiesz, zadzwonię do koleżanek i jutro pojedziemy na zakupy – dodała kobieta i uśmiechnęła się z podziwem.