Kiedy serce to samotny myśliwy. O debiucie literackim Radki Franczak

0
51
Rate this post

Młoda kobieta z bagażem trudnych doświadczeń, które pomogły jej nauczyć się, jak podążać za głęboką mądrością. Tak, trochę patetycznie a trochę baśniowo można by przestawić – parafrazując słowa pewnej amerykanki – Wikę, główną bohaterkę „Serca” Radki Franczak. Świetnej kobiecej powieści inicjacyjnej zupełnie niezauważonej przez krytyków (poza Konradem Zychem) i, co dziwniejsze, krytyczki.

„Sercu” poświęciły kilka minut 12. odcinka „Barłogu literackiego” Karolina Sulej i Sylwia Chutnik, wrzucając je do szufladki onirycznej prozy powieściowej, „przy której można trochę marzyć, a trochę śnić”. I jakkolwiek chwała im, że o Franczak powiedziały już tysiącu potencjalnych czytelniczek, to z rzekomym oniryzmem powieści, o którym mowa w Barłogu, będę jednak polemizować. Rzecz w tym, że to jest książka o kobiecie, która się ze snu budzi. „Chciałam tylko zdławić strach” – przyzna przed sobą Wika, zapraszając nas do wnikliwej retrospekcji i śledzenia wypadków, które zmieniły jej życie – „przed samą sobą, możliwościami, ryzykiem. Chciałam iść wytartą ścieżką. Udawałam.”

Nieprzekraczalność autostrad

Wika i Stasiek podróżują autostopem do Szwajcarii, by zarobić trochę grosza na samodzielne studenckie życie. Wiemy, że to on jest pomysłodawcą i prowodyrem tego przedsięwzięcia – Wika (zanim się ocknie i uformuje) poddaje się temu, czego oczekuje od niej narzeczony, podporządkowując się, choć nie bez fochów, sytuacjom, które ich spotykają (dziwni kierowcy, z którymi podróżują, mycie szyb na stacji benzynowej, odmawianie sobie przyjemności, by oszczędzać kasę etc.). W pierwszym zetknięciu, w swojej lekko znudzonej, obojętnej pozie i erotycznej fascynacji silnymi, starszymi mężczyznami, przypomina dziewczynę z „Pewnego uśmiechu” Francois Sagan. To porównanie daje przeczucie, co ostatecznie wyniknie z relacji z delikatnym i troskliwym, choć nijakim w gruncie rzeczy Staśkiem.

Miałam (…) w sobie dobrze rozbudowany radar ukierunkowany na pragnienia i potrzeby innych, tak jakby całe ciało i myśli skierowane były trochę bardziej na drugich. Z dużym powodzeniem stosowałam przepis babci, która wpajała mi od małego: „Kobieta jest najpiękniejsza, kiedy milczy. Nie mów. Słowa zabierają urodę”. Na zewnątrz byłam więc zadbaną milczącą dziewczyną, świetnie przystosowaną do odbioru innych. W środku zaś miałam wiele do powiedzenia, wiedziałam, jakie są rozwiązania i czego chcę, trzymałam to jednak dobrze pod kluczem. Cała ta machina kobiecości działała z oszałamiającym skutkiem, ale pochłaniała dużo czasu i energii.

Można się spodziewać, że ta machina zadziała wreszcie jak gar nie mieszanej dłuższy czas owsianki – wybuchnie, rozbryzgując się na wszystkie strony. Do eksplozji potrzeba jednak ognia – a ten objawi się w życiu Wiki pod postacią Shirley, starszej pani (przez wgląd na jej temperament trudno nazwać ją staruszką), u której dziewczyna przez wiele miesięcy będzie mieszkać i pracować.

Radka Franczak już na pierwszej stronie zdradza, o czym jest jej książka, gdy słowami Shirley opowiada:

W życiu robisz rzeczy, które nie mają nic wspólnego z rajem, ale ważne jest, czy to rozpoznajesz. Przeżyłam śmierć mojej mamy, kiedy jeszcze nie wiedziałam, kim jestem, miałam zaledwie piętnaście lat. Przeżyłam śmierć mamy tylko dzięki rezerwie miłości i dobrych rzeczy, jakie otrzymałam na początku życia. Ta delikatna tkanina, plątanina złotych nitek otulała mnie, układała się w dobry, bezpieczny, migoczący ciepłem wzór.

Otóż „Serce” to opowieść o przywołaniu intuicji, która pomaga odkryć kobiecie własną naturę. To również historia o nadopiekuńczych matkach i bezradnych, usłużnych córkach, o depresji, marazmie, lękach i wyzwalającym doświadczeniu samotności. Jednym słowem – to wariacja na temat rosyjskiej baśni o Mądrej Wasylisie znanej między innymi ze słynnego, kultowego w zasadzie atlasu kobiecych archetypów, czyli „Biegnącej z wilkami” Clarissy Pinkoli Estés.

Pozwól umrzeć zbyt dobrej matce

Wasylisa jako mała dziewczynka traci matkę. Przed śmiercią dostaje od niej jednak małą, mieszczącą się w kieszeni laleczkę, która ma pomagać jej zawsze, gdy znajdzie się w opałach. Gdy ojciec Wasylisy żeni się powtórnie, dziewczynka staje się klasycznym popychadłem. Doznaje licznych upokorzeń od macochy i przybranych sióstr, które w końcu, by na zawsze pozbyć się Wasylisy z domu, wyprawiają ją po ogień do Baby-Jagi. Dziewczynka wyrusza przez ciemny las do domku staruchy, gdzie będzie musiała – sprzątając, piorąc, gotując i oddzielając ziarnka piasku od maku – zasłużyć sobie na to, po co przyszła. Zarówno po drodze, jak i podczas pracy, laleczka pomaga Wasylisie podejmować dobre decyzje, chroniąc przed zbłądzeniem i dzikimi zwierzętami. Oprócz obiecanego ognia Wasylisa otrzymuje od Baby-Jagi niezbędną wiedzę, z która wraca do domu. Jej ogień zamienia natomiast siostry i macochę w węgielki.

Wika jest jak Wasylisa – z początku usłużna, bezkonfliktowa, zbyt uprzejma. Małomówna, jak chciała babcia. Wyrusza w podróż (symbolicznie odcina się od matki, ale też, chyba przede wszystkim, od Staśka), do domu obcych kobiet (Shirley i jej córki Robin), którymi będzie się musiała zajmować. Pokornie, choć nie bez wewnętrznych oporów, wykonuje wszystkie polecenia (łącznie z niezwykle dla niej trudnym kąpaniem umierającej już Shirley) nim zyska mądrość. I nawet jest w książce taki kluczowy moment jej przemiany – dokonuje się ona właśnie wówczas, gdy Wika wchodzi w las.

Wszystkie „gospodarskie” zajęcia – gotowanie, pranie, zamiatanie – oznaczają w rozwoju kobiety coś, co wykracza poza zwyczajność, napisze w interpretacji baśni Estés. Metafory te pokazują, w jaki sposób myśleć o życiu duchowym, jak je zmierzyć, nakarmić, ożywić, odświeżyć, oczyścić i uporządkować.
Jeszcze nie tak dawno temu kobiety były głęboko związane z rytmem życia i śmierci. Wdychały ostrą woń żelaza z krwi porodowej. Obmywały tężejące ciała zmarłych. (…)
Pranie i obmywanie to odwieczny rytuał oczyszczenia. Wiąże się nie tylko z oczyszczeniem, ale także (jak chrzest), z przepojeniem, nasyceniem duchowością i tajemnicą.

Ale Wasylisą jest również Shirley, która zostając po śmierci matki całkiem sama, uczy się korzystać z wolności podarowanej jej przez samotność. Nabiera ogromnej siły, działającej na ludzi jak magnes.

Shirley stanie się z kolei nadopiekuńczą matką Robin, która – dosłownie i symbolicznie – uzależniona od jej opieki, przestraszona, że może okazać się zbędna, nie będzie pozwalała jej umrzeć. Zbyt zmęczona, głównie kurczowym trzymaniem spódnicy Shirley, nie potrafi zająć się sobą i popada w coraz większą frustrację. Nie bez powodu głównym zajęciem Robin jest uporczywa, niekończąca się praca w ogrodzie. To w końcu matka, zbyt dobra, zbyt troskliwa, jest w życiu Robin „żywotna i uporczywa jak chwast, rozrasta się, osłaniając córkę ochronnym parasolem swych liści” (Estés). Robin, walcząca z ogrodem, zawsze będzie zbyt niepewna i zagubiona, by wejść prosto w las z rosyjskiej baśni.

Nieodłączną częścią wewnętrznych rytmów są pewne stałe okresy chaosu i uporządkowania. Naszym zadaniem jest zsynchronizować się z nimi. Jak komory serca, które się wypełniają i opróżniają na przemian, uczymy się zgodności z rytmem Życia-Śmierci-Życia, zamiast stawać się jego męczennicą. Porównajmy to do skakanki. Rytm już jest, trzeba kołysać się w przód i w tył, dopóki się go nie uchwyci.

„Serce” w ogóle świetnie się czyta w parze z „Biegnącą z wilkami”, nie tylko z powodu baśni o Wasylisie – Franczak i Estés mają w parze do przekazania znacznie więcej.

Zraniona potęga smaku

Ponieważ opowieść Radki Franczak prowadzona jest z perspektywy lat, pozwala narratorce łączyć czasem odległe od siebie wątki i sytuacje, gdy widzi (czuje) w nich koherencję. Jednym z takich wątków, tworzących dla mnie drugi temat „Serca”, są rozważania o naturze i pięknie. Wika, porządkując bibliotekę męża Shirley, Séverina, często ogląda jego albumy ze starymi rycinami roślin, ogrodów albo gór a także mapy nieba. Przypomina jej to trochę czas, gdy wraz z ojcem (lekarzem) przeglądała atlasy anatomiczne.

Razem z nim pojawiał się obraz parującego ciepłem, krwistego czerwonego serca, które rytmicznie i zawsze pompuje krew. Ten obraz towarzyszył mi od dawna.

Jest w „Sercu” taki moment, gdy Wika odnajduje zakreślone przez Séverina czerwonym flamastrem uwagi o potrzebie piękna. Zaraz potem przywołuje dużo późniejsze wydarzenie, gdy jako dojrzała kobieta odwiedza swoją przyjaciółkę, fotografkę Edith, która mieszkając wysoko w Alpach, od kilku lat robi zdjęcia topniejących lodowców.

Jeśli wejdziesz na lodowiec – opowiada Edith – to możesz wpaść w szczelinę, a twoje ciepłe ciało sprawi, że lód, topiąc się pod tobą, będzie wciągał cię w dół, powoli, coraz bardziej w głąb (…) Turyści chodzą po lodowcu (…) i co roku kilku z nich ginie (…) Archeolodzy, którzy tu pracują, powiedzieli mi, że topnieją już bardzo stare warstwy, takie, które były odporne na ciepło przez tysiące lat. Wypadają z nich idealnie zakonserwowane obiekty, chcieli, żebym to fotografowała: narty sprzed tysiąca lat, but z epoki brązu, narzędzia myśliwskie, części ubrań… i najbardziej znany, ta mumia…

Tu zostaje przytoczona słynna historia Ötziego, człowieka z lodu. A mnie przyszedł od razu na myśl obejrzany w zeszłym roku film Andrew Haigha „45 lat”.

Lodowiec, którego dotyka Wika, jest jak umierające zwierzę. „Prawie na całej długości Szwajcarzy przykryli go materiałem, specjalnym kocem, chcąc uchronić przed topnieniem (…) Stałyśmy na brzegu zmarzliny, słysząc, jak zewsząd sączy się woda (…) Patrzyłam, przygnębiona. Podeszłam blisko i wyciągnęłam rękę. Dotknęłam zimnej, ostrej, chropowatej, brudnej powłoki. Widać było, jak kapie, jak się skrapla, krwawi wodą po bokach, z przodu, wszędzie.”

Wrażenia Wiki przypominają mi treść majowego wykładu Stefana Chwina, wygłoszonego w ramach krakowskiego Festiwalu Copernicus, którego treść opublikował niedawno „Tygodnik Powszechny”:

Czy to jest piękno? Mgławice podobne do plam ogromnej egzemy, straszliwe ciśnienia raniące wszystko, smugi pyłu podobne do sinawych liszai, kosmiczne chmury podobne do wybroczyn pod skórą nieba, wysypka gwiazd na czarnym ciele ciemności. To chyba nie przypadek, że atlas zjawisk astronomicznych dość mocno przypomina encyklopedię schorzeń dermatologicznych. Trzeba wiele samozaparcia, żeby nieskończoną nudę kosmicznych podróży uznać za euforię poznania. Patrzenie przez teleskop może zranić duszę do krwi. (…) Czasem przychodzi mi do głowy, że wszechświat jest wielkim kosmicznym bólem, że skręca się w cierpieniach wiecznych przekształceń, że nie ma żadnej materii martwej, że człowiek wymyślił materię martwą po to, żeby mu było wygodniej bez żadnych skrupułów ją eksploatować, raniąc, łamiąc, kłując, tnąc, rabiąc, miażdżąc, krusząc, zadając jej dla własnego pożytku wszelkie możliwe rany. (…) Moja dusza rwie się do dzieciństwa ludzkości i dzieciństwa własnego, kiedy w głębokim, uskrzydlającym wzruszeniu oglądałem średniowieczne ryciny sfer kosmosu, grające tarcze istnienia, niesłyszalny szelest przestrzeni, promienie słońca podobne do włóczni, rozcinające ciemny błękit, i widok małego człowieka, który nocą wychodzi z domu, podchodzi do samej krawędzi płaskiej Ziemi i ręką wyciągniętą przed siebie dotyka gwiaździstej kopuły nieba, nakrywającej krajobraz, jakby wędrował czubkami palców po wklęsłej powierzchni kryształowego słoja. Tam mnie popycha zraniona potęga smaku.

Spod koca pokrywającego alpejski lodowiec wyłania się u Franczak mroczna istota stworzenia, która popycha nas, niczym tych nieszczęsnych turystów, w rozpacz i śmierć. Pod postacią Edith skrywa się to samo odwieczne pytanie o piękno, które znamy z „Pająków pana Roberta” Pucka, a które ponowił w swoim wykładzie Chwin: „Czyż artysta nie powinien zerwać tej kłamliwej zasłony? Odsłaniać prawdziwe dzieło wielkiego Tkacza? A może przeciwnie: powinien właśnie zasłony tej strzec ze wszystkich sił?”