Pierwsze sceny „Weekendu” prezentują nam Samotnego Mężczyznę. Niedostępnego, małomównego, zgaszonego jak pogoda za oknem jego mieszkania (14-te piętro wieżowca z wielkiej płyty). Chłoniemy z ekranu skrawki milczącej codzienności, towarzysząc mu w prozaicznych, niespiesznych czynnościach. Podążamy w ślad za nim również wtedy, gdy po imprezie u znajomych niespodziewanie postanawia wpaść do klubu.Mężczyzna zamawia piwo, chwilę kręci się po parkiecie. Przypomina obojętnego, wyleniałego lwa w miejskim ZOO, który stara się zachować pozory swej dzikości wobec gapiów. Wiedziony resztkami instynktu wpada coś upolować. Bez większego ciśnienia rozgląda się w poszukiwaniu lepszego kąska. Spostrzega Glena. Ponieważ facet najwyraźniej nie odwzajemnia zainteresowania, Russ flirtuje z pierwszym lepszym, który się nawinie.
Blackout. Poranek i Maxwell House. Lekki niepokój, bo Russel niesie do sypialni dwie filiżanki – czyżby wylądował w łóżku z tym niskim, śmiesznym gościem, który się do niego przystawiał? Oddychamy z ulgą gdy spod kołdry wystaje jednak głowa Glena.
Od tego momentu akcja nabiera tempa. Takiego weekendowego, leniwego tempa. Nieprzypadkowo nie będzie tu jednak żadnych flashbacków, retrospekcji. Nie dowiemy się, jak wyglądały pierwsze godziny tej znajomości – czy Glen w końcu podszedł do Russela, czy może pijany Russ nabrał pewności siebie. O czym rozmawiali, jak wyglądał ich pierwszy pocałunek, kto zaproponował, by wyszli. Początek ich relacji pozostanie dla nas równie niejasny jak to, co wydarzyło się pomiędzy Geoffem i Katją w 1962.
Bo tymczasem gdzieś na brytyjskiej prowincji w cudownie sielskich okolicznościach przyrody Kate wraca do domu z długiego porannego spaceru z psem. Marsz i rześka pogoda nie na długo wprawią w dobry nastrój tę rzutką, energiczną, pogodną emerytkę (to słowo nijak do Charlotte Rampling nie pasuje). Przy porannej kawie dowie się od męża czegoś, co zepsuje jej nie tylko ten i najbliższe dni, ale być może ostatnie 45 lat życia. Rozczochrany jeszcze pan Mercer mozolnie tłumaczy z niemieckiego dostarczoną właśnie przez listonosza wiadomość, z której wynika, że gdzieś w Szwajcarii odnaleziono jego byłą narzeczoną. Spędziła pół wieku w lodowej bryle, która prawdopodobnie zachowała jej ciało niemal nietknięte.
Te dwa chłodne i pozornie odległe od siebie obrazy Andrew Haigha łączy więcej niż mogłoby się wydawać. Obie pary nieoczekiwanie dotyka incydentalność życia. W ciągu tych kilku dni, podczas których im towarzyszymy, mierzą się z niezręcznym uczuciem bycia „przypadkiem”. Pamiętacie Witka, który usiłuje złapać odjeżdżający mu sprzed nosa pociąg do Warszawy?
Obie pary, leżąc w łóżku, próbują ze skrawków wspomnień (zatartych odpowiednio przez alkohol i trawę lub czas) zbudować swoje fundamenty. Państwo Mercer po to, by zweryfikować siłę trwającej kilka dekad relacji. A Russel i Glen nie są jeszcze pewni, dlaczego… To zależy od tego, czy jeden z nich wsiądzie w finale do pociągu.
Obie pary („jak każde dobre małżeństwo” – powiedziałaby przyjaciółka Kate) pełne są różnych historii. Przywołując duchy byłych kochanków, czwórka bohaterów Haigha wskazuje na mnogość oferowanych przez życie lecz niezrealizowanych możliwości. Na potencjalność, która staje się dla nich wartością samą w sobie.
Polski tytuł narzuca pewną interpretację temu, co dzieje się między Russelem i Glenem, podczas gdy tytuł oryginalny zachowuje doskonały dystans. To po prostu weekend. Ani zupełnie inny, ani wyjątkowy. Równie dobrze mógłby się nie wydarzyć. I jest to równie prawdopodobne jak to, że się powtórzy.
Witek z „Przypadku” Kieślowskiego bez względu na okoliczności przeżywa swoje życie uczciwie, etycznie. Oddaje się roli, która go spotyka. W pełni angażuje w relacje z ludźmi, którzy stają na jego drodze. Zaś to, co tak bardzo pociąga Glena, to bycie carte blanche, moment pogoni za odjeżdżającym pociągiem.
Wiadomość o odnalezieniu ciała Katji budzi w Geoffie rozterki Glena. Mercer dał się co prawda „zabetonować” w stałym związku, ale nie ma w sobie tej Witkowej siły, męstwa, nie potrafi wziąć odpowiedzialności za dokonany przed laty wybór. Co prawda wsiadł do pociągu, ale tak naprawdę, gdzieś w wewnątrz, wciąż biegnie po peronie, rozmyślając nad wydarzeniami sprzed półwiecza. Co by się stało, gdyby nie spotkali w górach tego gościa, gdyby nie zgodzili się, by został ich przewodnikiem? Gdyby poszli z Katją inną drogą i dotarli do Włoch? Gdyby nie stracił jej na chwilę z oczu? Gdyby się na nią nie zezłościł, pozwalając iść przodem – prosto w przepaść?
Kate z kolei chciałaby być kimś zupełnie innym w pamięci Geoffa. Zdaje się, że tylko ona pielęgnuje pamięć o ich początkach, o czym świadczy jej samotne, skrupulatne zaangażowanie w planowanie i realizację imprezy rocznicowej. Wzdryga się na myśl, że była jego „drugim wyborem” (zupełnie tak samo jak Russ, gdy dowiaduje się, że Glen rozglądał się w knajpie za kimś innym). W pełni uświadamia sobie rozterki męża i wagę jego poprzedniego związku, gdy zaczyna grzebać na strychu w jego zdjęciach i pamiętnikach. Nie ma tam niczego, co dotyczyłoby Kate. Całą pamięć Geoffa zdaje się w tej scenie symbolicznie wypełniać obraz Katji, doskonale zamkniętej w ramce przeźrocza niczym w lodowcu.
Katja na zawsze pozostanie już tą dziewczyną, z którą Geoffrey chce wziąć ślub. Z którą chce mieć dziecko. Czymś, co się nigdy nie rozwinęło, nie zrealizowało – metaforą niespełnienia, potencjalności, dążeń. Hibernacji jakiejś części życia. Życia posiadającego zasadniczy cel, jakim jest samo pragnienie istnienia i poczucie jego celowości.
Być może nośnikiem analogicznych wartości staje się dla Glena Russel. A może w historii opowiedzianej w „45 latach” dowiadujemy się, co stało się z Glenem, który wsiadł do pociągu, pozostawiając za sobą kogoś wyjątkowego. Kogoś, o kim pamięć na zawsze zamknął we fragmencie taśmy. Kogoś, kto miał być elementem projektu, poza ramy którego nieopatrznie wyszedł?
Adrew Heigh w jednym z wywiadów przyznał, że traktuje „Weekend” i „45 lat” jako dyptyk. Dla mnie te filmy są dwiema równorzędnymi wersjami „Przypadku”. Z niecierpliwością czekam na trzecią.