Papużanka zrobiła swój świat cholernie nierówno. Obok opowiadań wybitnych („Daleko”) czy przyzwoitych („Kaprys”, „Każdy kot”), w jej nowej książce znalazły się też teksty słabe („Spotkałem opowiadanie”) oraz przekombinowane i pretensjonalne („Demerara”). Lejtomotywem wszystkich dwunastu kawałków są zmagania z fikcją.
W jednym z wywiadów dla Polskiego Radia, który towarzyszył wydaniu tomu „Świat dla ciebie zrobiłem”, Papużanka powołuje się na „Ciągłość parków” Cortazára jako swój gatunkowy wzorzec z Sèvres. Od luźnego nawiązania do tego wzorca w otwierającym książkę „Kaprysie”, autorka rozpoczyna konsekwentne splatanie ze sobą różnych poziomów fikcji.
Gry z fikcją są jak zjazd windą w „Szkodzie” – rozgrywają się na wielu piętrach opowieści, ale niestety korzystają z dość zużytej aparatury. Ograny zestaw sztuczek ujawnia się szczególnie, gdy Papużanka na oczach czytelnika „pozwala dojrzewać swojemu bohaterowi” („Kaprys”) albo serwuje mu hotelowego sobowtóra („212”), pozwalając na moment zajrzeć w prawdopodobny scenariusz życiowych wypadków. Dwie Maryśki, jak kiedyś Weroniki, spotykają się, by przeżyć coś w rodzaju wglądu. Ciekawiej robi się, gdy Papużanka proponuje swoim bohaterom zabawę tożsamością kota. A całkiem interesująco – gdy fikcja, z którą mierzą się bohaterowie „Świata”, przestaje być zabawna. Jak w opowiadaniu „Ślady”, gdy pięknie skrojona, świąteczna rzeczywistość, dosłownie wyjęta z reklamy coca-coli, okazuje się wydmuszką.
Bo Papużanka ma swoje momenty. Warsztatowo niestety nie śmiga jak Maciej Miłkowski, którego „Darek” z „Wista” świetnie by do jej „Świata” pasował. Dlatego mam do niej ten sam zarzut, co recenzenci muzyczni do wypuszczonego właśnie „Szprycera” Taco Hemingwaya – przerost auto-tune’a nad treścią. „Świat” najlepszy jest w tych partiach, w których Papużanka poskramia styl i nie daje się ponieść irytującym koncepcyjkom, których kwintesencją jest „Demerara”. Nie wierzę jej, gdy na proszonym obiedzie słyszy przesłodzone koleżanki w rejestrach Marcina Kołodziejczyka. Brzmi wtedy obrzydliwie mdło, wywołując efekt rzymskiego piórka, o którym tak marzą Madzie i Iwonki. Nawet jeśli (wbrew Nowackiemu) rozumieć ten tekst przewrotnie, jako niezgodę na próbę infantylizacji ale też teatralizacji świata, słodzenia go mocno za mocno oraz sztucznego pobudzania apetytów (bo można „Demerarę” czytać w parze z „Sandrą K.” Gretkowskiej), to jednak wolę gdy Papużanka jest skromniejsza – zarzuca rozbuchane jak biust tłustej Beaty koncepty a skupia na historiach. Tych z wiadrem, najchętniej.