Z ekranów schodzi właśnie „To tylko koniec świata”. Najnowszy film Xaviera Dolana zagrał mi na nerwach, znużył i rozczarował. Wychodząc z kina utyskiwałam, że genialny Kanadyjczyk, niegdysiejszy cinema’s hottest enfant terrible jest już chyba tylko terrible. A następnego dnia rano… chciałam koniecznie „…koniec świata” zobaczyć jeszcze raz.
Dolan opowiada historię marnotrawnego syna wzorowaną na sztuce Jean-Luca Lagarce’a. Młody, zdolny i popularny pisarz Louis po 12 latach nieobecności wraca do rodzinnego domu, by poinformować bliskich o tym, że umiera. Powrót okazuje się dosyć gorzki i nieznośnie, także dla widza, wyczerpujący. Co z tego wynika?
*
Mit orfejski
Zatrzymał się przed oszklonymi drzwiami, niepewny
Czy starczy mu sił w tej ostatniej próbie.
Cz. Miłosz, „Orfeusz i Eurydyka”
W dokumencie Marcina Latałły poświęconym Krzysztofowi Warlikowskiemu, Jacek Poniedziałek mówi o reżyserze tak:
Krzysiek nie był w Szczecinie, czyli w swoim domu rodzinnym, chyba dwadzieścia lat. Nie wiem, kiedy się widział ze swoimi rodzicami. Myślę, że to wynika z lęku, ze strachu skonfrontowania się z tym, kim się jest i kim się było. Czy to w oczach rodziców, czy w ścianach domu, w którym się żyło, w tym pejzażu, wśród tych znajomych, którzy się już tak bardzo zestarzeli… Ja widziałem swój dom niedawno, często jeżdżę do Krakowa… I to wszystko jest takie małe, takie marne, spsiałe, zachwaszczone, zaplamione, tłuste, brudne, ociekające czymś takim byle jakim…
Myślę, że nasze krainy dzieciństwa powinny pozostać nietknięte, nie powinno się ich odkrywać na nowo, nie powinno się z nimi konfrontować. Bo wówczas ta bajka, metafizyka dzieciństwa, znika.
Poniedziałek wyłuskuje w swojej wypowiedzi jeden z wątków orfejskiego mitu. Spojrzenie wstecz powoduje utratę.
*
Krótko przed i po śmierci Carol Czesław Miłosz pisze dedykowany żonie poemat „Orfeusz i Eurydyka”. W rozmowie z Tomaszem Fiałkowskim opowiada o tamtym czasie następująco:
Ten utwór ma pewien klucz. Leciałem z Krakowa do San Francisco, wiedząc, że Carol umiera i że koniec jest nieunikniony; jedyne, o co chodziło, to żeby zdążyć do szpitala przed jej śmiercią.
Miłosz-Orfeusz, jak filmowy Louis, symbolicznie zstępuje „z parnasu powszechnego uwielbienia”, z krainy wyobraźni (chmury, lot, samolot) w „twardą prozę życia”.
Pchnął drzwi. Szedł labiryntem korytarzy, wind.
Sine światło nie było światłem, ale ziemskim mrokiem.
Elektroniczne psy mijały go bez szelestu.
Zjeżdżał piętro po piętrze, sto, trzysta, w dół.
Marzł. Miał świadomość, że znalazł się w Nigdzie.
Filmowy Louis również symbolicznie zjeżdża „trzysta pięter w dół” do swoich bliskich, z którymi już rozmawiać się nie da.
Czuł mocno swoje życie razem z jego winą
I bał się spotkać tych, którym wyrządził zło.
Ale oni stracili zdolność pamiętania.
Patrzyli jakby obok, na tamto obojętni.
W poemacie Miłosza moment, w którym Orfeusz się odwraca następuje dokładnie wtedy, gdy zdaje on sobie sprawę z WŁASNEJ śmiertelności. Nieprzypadkowo podróży Louisa do domu towarzyszy wiadomość o nieuleczalnej chorobie. Powrót wiąże się jednak z nieuniknionym poczuciem straty, pustki (krainy dzieciństwa powinny pozostać nietknięte – gdy powracamy, to, co było, znika). Louis-Orfeusz płacze jednak tylko nad sobą (przez większą część filmu nota bene), bo przez moment „śni bez obrony” (dziecięce łapki symbolizujące wyśnione, istniejące tylko w pamięci Krainy Dzieciństwa, sztukę, nie zakrywają mu już oczu). Moment powrotu jest przecież tym, w którym przestaje być artystą (nie może „śpiewać”, w ciszy podąża ku światłu).
„Żadna ze sztuk nie jest w stanie udźwignąć realnego bólu, a zamienianie go w kunsztowną formę bywa czasem nieprzyzwoitością” pisał Dariusz Czaja w tekście o Orfeuszu. Dla mnie to zdanie dobrze podsumowuje „To tylko koniec świata”. Dolan stawia swoim filmem odwieczne (stare jak mit orfejski) pytanie: Czy sztuka ocala?
*
Intymny życiorys artysty
Wracając do filmu Latałły: wypowiedź Jacka Poniedziałka została nagrana jako komentarz do spektaklu „Krum”, w którym aktor gra główną rolę. Spektaklu niezwykle bliskiego filmowi Dolana. Bohater sztuki Hanocha Levina, izraelski pisarz, po kilku latach wraca do rodzinnej miejscowości, w której na pozór nic się nie zmieniło – życie płynie tym samym, powolnym rytmem. Ktoś się ożenił, ktoś wyjechał, ktoś umarł. „Rzeczywistość, do której powraca bohater, znieruchomiała w oczekiwaniu na coś, co w końcu nada jej sens, co uruchomi zdarzenia. I tak się dzieje, ale działania bohaterów okazują się chaotyczne, a rozbudzone życie – prowizoryczne.” Wygląda znajomo?
To, co wspólne dla spektaklu Warlikowskiego i filmu Dolana to m.in. fakt, że ich bohaterowie przeżywają wydarzenia per procura, za pośrednictwem innych, sami pozostając obserwatorami. Stąd powolny, prowadzony jakby w transie, manieryczny rytm obu opowieści toczących się w obudzonym na moment ze snu świecie.
*
Manieryzm
Film Xaviera Dolana jest pełen ornamentów, subtelności. Nie tylko zresztą reżyserskich, również scenograficznych (koszule Louisa, meble, tkaniny w mieszkaniu – wszystko nieco demodé). Dolan wykorzystuje nawiązujący do manieryzmu sposób portretowania bohaterów (ujęcia odsyłające do hiszpańskich portretów świętych?) i tworzenia kompozycji (wrażenie natłoku i zaduchu, zbliżenia, w których widać spocone twarze, czerwone oczy).
Można pokusić się o stwierdzenie, że w swej chaotycznej ekspresji żadna ze scen, żaden z dialogów a nawet wypowiedzi poszczególnych postaci nie zaspokajają w pełni ciekawości widza. Więcej – zostawiają go zawsze z fragmentem, z jakimś okruchem, nie dają spełnienia. Sceny złożone są z niedopowiedzeń, zdania się rwą. Dolan uparcie pokazuje tylko jakąś część postaci (fragment twarzy, półcień), zamykając widza zarówno w pułapce obrazu (nie możemy wstać i „objeść” postaci jak rzeźby, by spojrzeć na nią pełniej) oraz klatce czasu (vide: zegar z kukułką).
Obserwując tę wyrafinowaną grę, warto przypomnieć, że manieryzm wywodzi się z nostalgii. Po zniszczeniu Rzymu w 1528 roku (symboliczny kres epoki humanizmu) wielu artystów wyjechało z miasta, by nigdy do niego nie powrócić. Manieryzm jest więc już u swych źródeł wyrazem tęsknoty za domem, do którego niemożliwy jest powrót. A jednocześnie jakimś ubolewaniem nad upadkiem wartości wypracowanych przez świat Zachodni. Jeszcze inaczej: manieryzm to moment, w którym radość tworzenia zastąpiona zostaje przez niepokój i zwątpienie. Ornament przykryć ma lęk przed artystyczną śmiercią (horror vacui) – Louis wie, że umrze nie tylko jako człowiek, lecz także jako artysta.
*
Jean-Pierre Vernant: „Jeśli zastanowić się nad postacią Orfeusza, to trzeba określić go jako depozytariusza wszystkich afektów, tak wiele z nich kumuluje on w sobie i podnosi na najwyższy poziom intensywności”. Orfeusz niesie z sobą pewien symboliczny nadmiar (Dariusz Czaja). Nic dziwnego, że narodził się dla opery na początku XVII wieku.
*
Odmieniec
Louis musiał mieć w sobie dużo pychy, by odejść. Za tę dumę – jak uczą greckie tragedie i mit orfejski – oraz towarzyszący jej sukces (albo „doskonałość sztuki”, jak chce w swoim poemacie Miłosz) zawsze trzeba zapłacić jakąś cenę. Cenę utraty domu? Ukochanej? A może niemożność powrotu do tego, co nas „ogrzewa”, uczłowiecza?
Dla Łukasza Stokłosy (w prezentowanym właśnie w krakowskiej galerii Zderzak cyklu „Misfits”, czyli Odmieńcy) parabolą życia artysty jest wnętrze opery (!).
„Misfits” – jak czytamy w opisie wystawy – to „ludzie skłóceni z życiem, niepogodzeni z normami moralnymi narzucanymi przez społeczeństwo. Obdarzeni większą od innych siłą wyobraźni, szukający miłości i mocnych przeżyć, uciekający w sztukę”. „Misfits” to artyści wyklęci, wyrzuceni na margines, samotni. Ich życie jest sztuką, a to rzecz niebezpieczna („Liryczni poeci / Mają zwykle, jak wiedział, zimne serca. / To niemal warunek”). „Misfits” pełni są artystycznej dumy. Przy całej słabości wewnętrznej, niepewności losu, namiętnościach i niebezpieczeństwach życia wyobraźnią to dla „misfits” cecha charakterystyczna. Duma to świadomość własnej wartości i wyzwania rzuconego światu.
W skrócie: wystawa zawiera portrety aktorów (m.in. Meryl Streep, Nicole Kidman, Julii Roberts, Georgesa de la Pena) w ich filmowych rolach dramatycznych. W zbliżeniach. Wypełnia je klimat nostalgii, mrok, melancholia. I przeczucie jakiegoś końca. Misfit to artysta, który się odwrócił.
*
Obok młodego Olgierda Łukaszewicza w roli umierającego Stanisława z „Brzeziny” Wajdy mógłby zawisnąć olejny kadr z twarzą Gasparda Ulliela.