W żywiole opowieści

Wallander serial szwedzki Możliwość komentowania W żywiole opowieści została wyłączona 97

Rozmowa z Mariuszem Sieniewiczem, autorem niedawno wydanej książki Miasto Szklanych Słoni, na temat roli wyobraźni, kobiecości i sztuki opowiadania, kryjącej w sobie wyzwalającą siłę. Z pisarzem rozmawia Grzegorz Butkiewicz

Miasto Szklanych Słoni to przede wszystkim twór fantazji, świat wizji i snu. Co by Pan powiedział o roli wyobraźni w swojej książce i czym wyobraźnia jest dla pisarza?

W książce wyobraźnia jest alternatywą dla realizmu i tych pozornie konsekwentnych logiczności, przyczyn i skutków, linearnych narracji, które mają tę tendencję, że stają się zamkniętymi, skończonymi bytami literackimi. Pozwala stworzyć anty-świat, alternatywną wizję rzeczywistości. Ona organizuje tę rzeczywistość według własnych reguł, poszerza jej granice, aż do granic niepohamowanego szaleństwa. Od dłuższego czasu nosiłem się z zamiarem popełnienia powieści, będącej niepowstrzymanym spazmem wyobraźni, zmyślenia. A czym jest dla pisarza? To jeden z czterech niezbędnych żywiołów, obok pamięci, doświadczenia i empatii. Wyobraźnia czyni niewidzialne widzialnym, niesłyszalne – słyszalnym. Wyobraźnia jest dla mnie poszerzaniem przestrzeni wewnętrznej człowieka. Bez niej stajemy się płaskimi, jednowymiarowymi bytami. Poza tym, w wyobraźni tkwi wolnościowy potencjał. Wyobraźnia czyni nas prawdziwie wolnymi ludźmi, którzy potrafią zamanifestować swoją niepodległość wobec najróżniejszych indoktrynacji. To cudowny potencjał buntu. Dzięki wyobraźni jesteśmy w stanie inaczej opowiedzieć siebie i świat, niż to nam podpowiadają obowiązujące dyskursy, gotowe opowieści społeczne i kulturowe mity.

Tęczowa Wieloródka, tajemnicze bóstwo kobiece, któremu służy Jan Kwiecisty, główny bohater powieści to patronka „płodnej widzialności”, niewyczerpane źródło inspiracji. Jak ta na poły mitologiczna kreacja ma się do obrazu kobiecości?

To zależy o jakim obrazie kobiecości mówimy. Pomimo dynamicznych i bardzo ożywczych tendencji emancypacyjnych, wciąż obowiązującym, powszechnym wzorcem kobiety i tym samym mężczyzny jest wzorzec patriarchalny. Płaski, traktujący kobiecość instrumentalnie i przedmiotowo, ustanawiający opresywną i hierarchiczną zależność. A ja pragnę odnaleźć w kobiecości coś innego. Jakiś rodzaj transcendentnego doświadczenia, które przekracza to partykularne podejście. Nie powinniśmy przecież zapominać, że w jakimś sensie jesteśmy również synami wiedźm i czarownic, a nie tylko patriarchów i Ojców założycieli zracjonalizowanej zachodniej kultury. Intuicyjnie czuję, że żeński pierwiastek świata jest o wiele bogatszy, o wiele bardziej intrygujący i otwiera człowieka na zapomniany język. Język intuicyjnego doświadczania życia, na płodność pojętą jako stwarzanie nowych światów. Poza tym mój maczyzm, moja faceckość, falliczna mentalność doszły do kresu swych „możliwości”. Należy otworzyć się na inny język, szukać siebie w żeńskim odbiciu własnej tożsamości.

W powieści są dwie niezwykle mocne sceny. Pierwsza to scena spektaklu z okazji dnia kobiet, w której uprzedmiotowieni mężczyźni wcielają się w role żeńskie, a skandalizująca kobieca publika popija piwo i zachowuje się z pogardą wobec aktorów. I druga w finale powieści, kiedy to mężczyźni wybierają dla siebie kobiety, wiszące, podobnie jak w sklepie mięsnym, na hakach. Zastanawiam się w jakim stopniu jest to próba określenia relacji męsko-damskich w odniesieniu do dzisiejszych realiów?

Obie sceny są domeną groteski, świadomego przerysowania, by uzyskać heroikomiczny, choć traumatyczny efekt relacji damsko-męskich. Mam wrażenie, że te sceny korespondują z dzisiejszymi realiami, choć oczywiście trzeba do nich podchodzić symboliczne, zwłaszcza do drugiej – jako do wciąż obowiązujących rytuałów kultury i ich genderowych podstaw. Kategorie mięsa i „konsumpcyjnego” podejścia do drugiego człowieka ma się dobrze, a czasami nawet odnoszę wrażenie, że narasta. Z kolei pierwsza scena, związana z Dniem Kobiet, jest świadomym, karnawałowym odwróceniem ról. Chciałem pokazać, że de facto jesteśmy zakładnikami i ofiarami języka. Że taki, a nie inny język wytwarza zależności, panoptykony, że w nim tkwi podstawowe narzędzie, które zakreśla przestrzeń wspólnoty i przestrzeń wykluczenia. Za Wittgensteinem można przekornie powiedzieć, że granice mojego człowieczeństwa określają granice mojego języka. W dyskusjach o relacjach kobieta-mężczyzna zbyt często przywołuje się Boga, tradycję, historię, zasady praw, obyczajów, moralne, etyczne kodeksy społeczne, a za mało uwagi zwraca się właśnie na język. Oczywiście jest on wypadkową tych wszystkich wartości i zjawisk, ale powinniśmy spróbować inaczej mówić do siebie, poszukiwać innych słów, a już na pewno nie słów-zaklęć, słów-formuł, które a priori organizują nam życie. I tu chyba jest miejsce na literaturę.

Miasto Szklanych Słoni porusza problem szaleństwa. Główny bohater przebywa w czymś na kształt szpitala psychiatrycznego, poddany jest zresztą specyficznej terapii. Czy według Pana Jan Kwiecisty reprezentuje jeszcze jakiekolwiek wartości humanistyczne, czy jest jednostką wykluczoną, „człowiekiem poza społeczeństwem”? Jednym słowem czy egzystuje on „próżni”, czy też można go wpisać w jakiś kontekst społeczno-kulturowy?

W pytaniu tkwi niebezpieczna dla mnie i niezrozumiała alternatywa. Czyżby człowiek wykluczony, „człowiek poza społeczeństwem” nie reprezentował wartości humanistycznych. Ależ on prezentuje i reprezentuje wartości, a dokładniej – co boleśniejsze – „anty-wartości”, którym hołduje wspólnota, wyrzucając go poza swój świat. O społeczeństwie, jego wartościach, świadczą wykluczeni. To oni są lakmusem, skalą, sumieniem. Jan Kwiecisty nie egzystuje w próżni, przeciwnie sytuacja, w jakiej się znalazł jest konsekwencją gotowych scenariuszy, gotowych fabuł, jakie narzuca mu społeczeństwo. Jeśli nie chce ich przyjąć, zostaje wyrzucony na margines społeczeństwa. Przyjęcie lub nie określonej społecznej „bajeczki” decyduje o naszym miejscu w społeczeństwie. Jan Kwiecisty nie chciał przyjąć narzuconej mu opowieści, zbuntował się, próbując stworzyć własną opowieść. No i doigrał się. Ale to jest cena, jaką trzeba zapłacić za własną niepodległość.

Niekonwencjonalna narracja powieści prowadzona jest w formie dwóch dzienników, co skłania do różnych interpretacji. Co by Pan powiedział o tych dziennikach. Jak te zapiski mają się względem siebie?

One się wzajemnie warunkują i dopełniają. Jeden dziennik jest prowadzony z perspektywy człowieka z krwi i kości, który trafił do zamkniętego zakładu, dzieląc los jemu podobnych. Drugi dziennik – konfabulacyjny jest konsekwentnym stwarzaniem siebie na nowo, budowaniem kontr-opowieści. Z wolna ten drugi dziennik zaczyna się rozrastać, „przechwytuje” Kwiecistego. Bohater zanurza się w swoją fantazję, aż całkowicie znika z realnego świata. Oba dziennik są próbą oddania naszej wewnętrznej schizofreniczności. Tym, co nas ocali nie jest realność, lecz opowieść – własna opowieść. To jest tak, że w każdym człowieku tkwią niepojęte, autonomiczne narracje. Trzeba oddać im głos, trzeba próbować demiurgiczne stwarzać swoją egzystencję. Oczywiście wszystko na swoją cenę. Takie stwarzanie wyzbywa człowieka poczucia bezpieczeństwa i tego paradoksalnego – mówiąc za Slaterem – syndromu niewolnika, który ukochał swoje kajdany, to znaczy przewidywalną, poukładaną, wymierzalną rzeczywistość ról, jakich się nauczyliśmy w społecznym spektaklu.

Co było impulsem do napisania książki. Czym Pan się inspirował jakimi doświadczeniami, a jakimi dokonaniami literackimi bądź filozoficznymi?

Inspiracji, jak zawsze, jest wiele. One się w jakiś sposób sumują, potęgując potrzebę wyrażenia przeświadczeń, obrazów, a czasem obsesji. W sensie własnym doświadczeń, swego czasu miałem ogromne problemy z oczami. Nie traciłem wzroku, lecz świat zaczynał mi się rozmazywać, stawał się nieostry, przyjmował najdziwaczniejsze kształty, co spowodowało, że zacząłem inaczej myśleć o „oczywistościach”, które podsuwa nam tzw. zdrowa widzialność. Na pewno wpływa na tę książkę wywarła lektura Lanciere’a, książki „Estetyka jako polityka”. Ogląd świata, jego postrzeganie, jego estetyczny kształt jest wypadkową obowiązujących dyskursów. W przeważającej mierze jest nam to wpajane. Niby banalne, ale gdy się nad tym dłużej zastanowić – brzemienne w niewesołe konsekwencje. Jednak podstawowym filarem „Miasta Szklanych Słoni” jest dla mnie to przeświadczenie, zarówno literackie, jak i filozoficzne, że język na charakter performatywny, że stwarza realne byty. Dlatego pragnąłem w powieści, poprzez język, uczynić z wyobraźni pełnoprawny wariant naszej rzeczywistości. Wyobraźnia nie jest „ściemą”, wyobraźnia – parafrazując poetę – mówi o nas więcej niż niejeden biograf.

Mariusz Sieniewicz (ur. 1972 r.) — prozaik i felietonista. Autor pięciu książek: powieści Prababka, Czwarte niebo, Rebelia, Miasto Szklanych Słoni oraz zbioru opowiadań Żydówek nie obsługujemy. Trzykrotnie nominowany do Paszportów „Polityki”, dwukrotnie – do Nagrody Literackiej NIKE. Na podstawie jego książek zrealizowano spektakle: Wszystkim Zygmuntom między oczy we wrocławskim Teatrze Polskim oraz Żydówek nie obsługujemy w Teatrze Jaracza w Olsztynie.

Author

Related Articles

Back to Top