Ten obcy i granice męskości

Czarna seria kryminały Możliwość komentowania Ten obcy i granice męskości została wyłączona 22

Opowiadając o swoim najnowszym filmie Wojciech Kasperski wielokrotnie powoływał się na inspirację „Obcym” Ridleya Scotta. Dom, w którym zatrzymuje się trójka jego bohaterów, miał być podobnie pusty, niedostępny, pełen mroku i dziwnych dźwięków, co statek Nostromo. Pomimo że fabularnym motorem obu filmów jest bezlitosna walka z niesympatycznym pasażerem na gapę, to motywy, które kierują bohaterami „Na granicy”, przypominają mi jednak o goszczącym na ekranach kin dokładnie rok temu „Turyście” Rubena Östlunda.

Statek transportowy Nostromo w horrorze Scotta, powracając z misji na Ziemię, otrzymuje niespodziewany sygnał. Pochodzi on prawdopodobnie z księżyca jednej z mijanych planet. Komputer pokładowy, tak zwana Matka, błędnie interpretuje go jako wezwanie SOS i wybudza załogę z hibernacji. Po rozeznaniu się w sytuacji kapitan frachtowca, niejaki Dallas, decyduje o lądowaniu na Acheronie (czyli księżycu, z którego dochodził sygnał). W tym momencie cała sytuacja przybiera dość kiepski obrót a wyprawa zaczyna się sypać. Nie dość, że statek doznaje uszkodzeń, to jeszcze dziwna, bezkształtna masa, przypominająca małą ośmiornicę, przykleja się do twarzy jednego z pasażerów. Załoga zabiera z powrotem nieszczęśnika na pokład, po czym stara się zbadać nieapetycznego robala. W trakcie obdukcji stwór zdycha, zaś mężczyzna odzyskuje przytomność i gdy wydaje się, że wszystko jest już w porządku, nagle z jego brzucha wyłazi Obcy, stając się prawdziwą zmorą – z niedużej poczwarki przeobraża się w przerażającego potwora, który zabija kolejnych członków załogi.

Obie rodziny, ta Kasperskiego w „Na granicy” i Östlunda w „Turyście”, dokładnie niczym załoga Nostromo zostają wyrzucone poza orbitę zwykłego rytmu codziennych dni, których nigdy nie poznamy. Spotykamy się z nimi tylko tu i teraz, na moment, w środowisku, które pozbawia poczucia bezpieczeństwa

W filmie Kasperskiego Mateusz, pogranicznik, wraz z dwójką nastoletnich synów, Jankiem i Tomkiem, wybiera się w środku zimy w Bieszczady do znajdującej się gdzieś w dzikiej głuszy chaty. W „Turyście” poznajemy z kolei rodzinę Tomasa, która właśnie rozpoczęła zimowe ferie w alpejskim kurorcie. Telefon Janka już w pierwszej scenie filmu traci zasięg, „kontakt z bazą”, z Matką. Rodzina Tomasa, cała czwórka, przywdziewa identyczne niebieskie piżamki niczym uniformy, kosmiczne skafandry, w których hibernuje przez większą część spędzanego wspólnie czasu.

Zanim jeszcze akcja rozkręci się na dobre wiemy już, z jakim doświadczeniem przyjdzie się zmierzyć głównym bohaterom – Mateusz po drodze w góry potrąca sarnę, którą ktoś będzie musiał dobić, a Tomas ze sztucznym uśmiechem i w nienaturalnej pozie ustawia się do całej serii pamiątkowych zdjęć ze stoku. Bezkresna biel, góry, dość srogie warunki atmosferyczne, warstwy ubrań i zimowej bielizny – cały ten sztafaż uwypuklony pięknem zdjęć podkreśla od razu chłód, dystans oraz bezpieczny, wyuczony automatyzm wzajemnych relacji obu rodzin – wszystkich tych półsłówek, poszturchiwań, nakazów, przemilczeń.

Bądź mężczyzną – krzyczy do Janka nad rannym zwierzęciem ojciec, pokazując miejsce, w które należy zadać cios – dobij ją. To wołanie o męskość w „Turyście” pojawia się wraz z zejściem niespodziewanej lawiny. Akurat w momencie, gdy cała czwórka zamawia sobie lunch. Widząc zbliżającą się masę śniegu, ignorujący z początku niebezpieczeństwo Tomas, przerażony ucieka nagle od stołu, ratując swojego iPhone’a i rękawiczki, a zapominając o bliskich.

Janek będzie jednak musiał mierzyć się nie tylko z rannym, bezbronnym zwierzęciem, ale również uzbrojonym, niebezpiecznym Obcym, który znienacka wtargnie do chaty. Z początku wydaje się, że zziębnięty Konrad padający nieprzytomnie w progu woła o pomoc, wysyła sygnał SOS niczym Acheron. Później jednak, gdy bezczelnie  pasożytuje na lękach i niewinności chłopców, wyłazi z niego prawdziwy ksenomorf.

„Na granicy” to oczywiście film inicjacyjny, film o dojrzewaniu, dorastaniu do własnej męskości. Ale to również opowieść o tym, w jaki sposób rodzina, ale i grupa w ogóle (vide sceny pijackich imprez w obu filmach) tę męskość na facetach wymusza. To film o presji. Tomas i Janek przechodzą w górach podobną lekcję – zarówno żona Tomasa, jak i ojciec Janka oczekują od nich, że sprostają typowemu wzorcowi męskości. I obaj ten sprawdzian nie tylko oblewają, ale wypadają w nim wręcz absurdalnie, groteskowo. Dość wspomnieć (by uniknąć spoilera) maskę Jokera, jaką przyprawia Jankowi w ostatnich scenach Kasperski.

Zarówno zamożną rodzinę z klasy średniej zamkniętą w złotej klatce alpejskiego kurortu, jak i tę rozbitą, uwięzioną w odciętej od świata drewnianej chacie, dotyka szereg nagłych, przypadkowych, niezależnych od nikogo czynników, które rujnują pozorny, kruchy spokój. A właściwie wyciągają na wierzch skrywany płytko lęk. Bo w obu przypadkach zagrożenie zewnętrzne, które dopada bohaterów, jest po prostu emanacją ich pełnego obaw świata wewnętrznego (jest takie określenie w psychiatrii, które mówi o lęku doprowadzającym człowieka „do granicy”). I co z tego, że mogą sobie pozwolić na uwalniający (choć tylko na moment) krzyk, skoro nikt go nie usłyszy (Tomas zresztą specjalnie wykrzykuje swój lęk daleko od rodziny, w górach). Ten wrzask niczego w konstrukcji bohatera nie zmieni, nie wywoła drugiej lawiny. Jest trochę umowny, nieco wymuszony. Zagrany. Zainscenizowany jak wydarzenia z ostatnich scen filmu, w których Tomas „po męsku” próbuje przywrócić rodzinie równowagę.

Bartosz Bielenia, czyli filmowy Janek, gra akurat w „Płatonowie” Konstantina Bogomołowa w krakowskim Teatrze Starym. Co ciekawe – nawet ten zupełnie odległy od pozostałych obraz niesie ze sobą (i aktorem) podobne przesłanie. I w tym przypadku akcja przeniesiona zostaje gdzieś na księżyc, obcą planetę, w kosmos. To, że mężczyźni grają tu role kobiece (nie naśladując jednak kobiet), a kobiety męskie (w pełnym makijażu, sukienkach, na obcasach), to tylko jedno z wielu licznych przesunięć, przeniesień, zmiany symbolicznych znaczeń. „Płatonow” Bogomołowa pokazuje bowiem, jak pewne role, które nam przypisano, ale i emocje, międzyludzkie układy oraz społeczne schematy właśnie się wyczerpują.

Kwestie wypowiadane przez postaci sztuki Czechowa brzmią sztucznie niczym płacz Tomasa na hotelowym korytarzu. Nie ufają im nawet aktorzy, którzy mogą jedynie swoje partie z przekąsem i drwiną recytować, biorąc wszystko w nawias konwencji. Tym samym, zamiast tworzyć postaci, dekonstruują je. Odgrywany dramat raczej ich bawi niż zajmuje i dopiero w finale spektaklu coś się zmienia, ale wtedy to my, już nazbyt zdystansowani, nie jesteśmy w stanie przyjąć tych wszystkich emocji. Nie odkręcimy już w głowach tej myśli, że są przerysowane, udawane, papierowe. Jesteśmy tak szczelnie zamknięci w skafandrze kpiny, że na rozpacz i cierpienie patrzymy z niedowierzaniem, a może nawet irytacją, niecierpliwością lub choćby znużeniem, do którego przyznawał się, po obejrzeniu przedstawienia, minister Gliński 😉

Author

Related Articles

Back to Top