Prawda pojutrza

Millenium film szwedzki Możliwość komentowania Prawda pojutrza została wyłączona 21

Kilka miesięcy przed premierą najnowszej książki Pauliny Wilk o przyszłości miast ukazał się zbiór jej felietonów pisanych do miesięcznika „W drodze”. Teksty zebrane w tomie „Między walizkami” powstawały mniej więcej w tym samym czasie co „Pojutrze” (2014–2017), co sprawia, że mogą stanowić rodzaj ciekawego przypisu do reportaży o rozglądaniu się za przyszłością.

Tytuł książeczki, zaczerpnięty z jednego z felietonów, zdradza jednak nie tylko moment oraz okoliczności powstawania tekstów, ale daje niezłe wyobrażenie o ich treści, wypełnionej poczuciem bycia pomiędzy – kolejnymi podróżami, miastami, wspomnieniami. Wilk konfrontuje rutynę codzienności z nieprzewidywalnością wyprawy, bycie w drodze z czujnością bezruchu, bezruch z chaosem miejskiej dżungli a chaos miejskiej dżungli ze zgubną wiarą w możliwość prowadzenia zdyscyplinowanego, zorganizowanego życia. Większość tekstów to impresje o zwalnianiu tempa, wyłączaniu telefonu, uważnym patrzeniu, jedzeniu i podróżowaniu (nie mylić z turystyką).

Programowa pochwała powolności sytuuje tę książkę gdzieś pomiędzy bestsellerami Carla Honoré a prozami Michała Cichego. Szczególnie blisko zresztą Paulinie Wilk do narratora „Zawsze jest dzisiaj” gdy podczas porannych spacerów pozwala prowadzić się swojemu psu przez miejskie chaszcze i odkrywa tam zjawiska na ogół uznawane za niesympatyczne („Ładnie z przodu, brzydko z tyłu”). Jednak to, co u Cichego jest jednostkowe i w swej malowniczej brzydocie akceptowane czy nawet estetyzowane, u Wilk zostaje gospodarskim okiem otaksowane jako drażniące i szkodliwe.

Bycie pomiędzy to postawa tyle twórcza i godna promocji, co obciążona ryzykiem łatwych puent i uogólnień. Wilk jest świetna, gdy dotykając globalnych problemów skupia się na szczególe, rysuje zmysłowe portrety („Pięciu dobrych ludzi”), wspomina bliskich („Czego nie słychać”) albo własne dzieciństwo („Między walizkami”). Gorsza – gdy grubymi nićmi szyje społeczne diagnozy.

Co ciekawe, autorka „Pojutrza” w swoich felietonach intuicyjnie dotyka tematów, które mogłyby uczynić ją duchową siostrą Kamila Fejfera, twórcy „Magazynu Porażka”. Nie daje się na przykład zwieść propagandzie przemysłu wellness, krytykując makietyzację współczesnej prowincji i odzierając z naskórkowego uroku miejsca, do których – zmęczeni miastem – jedziemy, by organicznym winem zapijać makrobiotyczne żarcie.

Jednak przenikliwość, z jaką Wilk charakteryzuje wykoślawione marzenia mieszczuchów o bukolicznym grajdołku w przysłowiowych Bieszczadach, niespodziewanie tępieje podczas zagranicznych podróży. W tekście „Ucieczka do życzliwości” publicystka z niekłamaną ulgą zostawia za sobą polskie „nabrzmiałe pretensjami kolejki w działach obsługi klienta”, by zanurzyć się w bezkrytycznym zachwycie nad luzem bogatych społeczeństwami zachodniej Europy.

Lubię odjeżdżać od naszej zdolności do życia przeciwko sobie, we wrogim napięciu, które łączy nas o tyle, że wszyscy staramy się mu zaprzeczyć. Nie próbujemy go natomiast wspólnie pokonać. Lądowanie w Amsterdamie, Londynie i Rzymie przynosi mi natychmiastową ulgę (…) Lubię przybywać do miejsc, w których żyje się łagodnie, bez pancerzy i kolców wystawionych przeciwko światu. Miejsc, w których bycie nie jest codzienną manifestacją, blefem skrywającym wewnętrzne rozedrganie i niepewność. Są to światy spokojniejsze, pozbawione podejrzliwości i lęku przed zamierzeniami innych. Światy, w których sprzedawca taboretów nie czuje nienawiści wobec kupującego je maklera, a kelnerki oprócz potraw podają do stołów sute porcje dowcipu, zmysłowości i przyjemności życia.

Wiedząc skądinąd, że podróżniczka Wilk wyznaje godną podziwu zasadę, wedle której życie powinno trochę boleć, mam podejrzliwość wobec łatwej afirmacji, która zdaje się tak wdzięcznie koić udręki gnuśnej egzystencji. Oraz cichutką obawę o to, czy uśmiech naznaczonego aktami terroru Londynu nie jest jednak „blefem skrywającym wewnętrzne rozedrganie”. Trochę jak u bohaterów „Ukrytego” Hanekego, którym poukładane, dostatnie życie nieodwracalnie przerywa świadomość, że są na czyimś celowniku.

Wilk wyjeżdża jednak po to, by wracać. Kluczem do jej felietonów i jednocześnie bardzo aktualnym polem dyskusji, szczególnie po niedawnych strajkach rezydentów, wydaje mi się felieton „Zostaję”, w którym autorka zderza populistyczną, maruderską pozę wyższej klasy średniej („wyciągam oszczędności, tankuję do pełna i jadę do Niemiec”) z obywatelską odpowiedzialnością za ojczyznę. Jednak krytykując „egoistyczną perspektywę” tych „lepiej wykształconych”, którzy w drogim barze przy niezłym winie snują chytry plan ucieczki, nie dostrzega, jak bardzo sama uwikłana jest w system, którego znamiona krytykuje. Widać to szczególnie w tekście „Do maszyn, do maszyn”, w którym Wilk wyznaje, że „uwielbia pracować” jako freelancerka i „nie rozumie złości przypisywanej prekariuszom”, chwaląc sobie zaufanie, porozumienie oraz dobre intencje zleceniodawców. Problem polega jednak na tym, że godny pozazdroszczenia luz dobrze wyekwipowanej w kapitał (również kulturowy) Warszawianki nijak nie przystaje do tego, jaki otrzymali od losu mieszkańcy, dajmy na to, Wałbrzycha.

Rozumiem, że proza, której celem jest afirmacja wyhamowania, to nie wiec ani miejsce na ekonomiczne dygresje, ale jeśli już opieprzamy lud za bezinteresowną (czyżby?) wściekłość, to bierzemy na siebie odpowiedzialność za wszystkich „przeciętnych spłacaczy kredytów, kierowców stojących w korku i korpoludki biegnące z kubkiem kawy na brifing w sprawie kejpiajów” (to z bloga Orlińskiego). Myślę, że wszyscy oni, łącznie z przysłowiową Panią Grażynką z felietonu Joanny Sokolińskiej, będą czytać Wilk z nieufnością. A szkoda.

Praca jest przywilejem, szansą, a nie czymś danym i pewnym. Mocniej czuję jej sens, bo codziennie konfrontuję się z możliwością jej braku. Jestem bardziej czujna i czuła wobec pracy. Bardziej ją lubię i bardziej doceniam. (…)
W jaskrawej baśni o krwiożerczych pracodawcach i rozwścieczonych pracownikach brakuje prawdy o tym, że gdybyśmy nie mogli razem pracować, czulibyśmy się mniej szczęśliwi i chyba mniej ludzcy.

Obawiam się, że w przypadku Polski, w której reformy od 1989 roku są jednak antypracownicze, jest to raczej „prawda pojutrza”.

Author

Related Articles

Back to Top