Orfeusz ambicjonożerca

Kryminały szwedzkie Możliwość komentowania Orfeusz ambicjonożerca została wyłączona 114

W czasach, kiedy na ziemi pozostało już niewielu ludzi a stechnicyzowanym światem rządziły niezliczone dziwotwory i replikanty, posiadające w sobie tylko cząstkę człowieczeństwa, Orfeusz miał odwiedzić podziemną część fragmentu dolnej metropolii. Nigdy w niej nie był. Wszystkie androidy  (i tak już z zaprogramowania milczące) i cyborgi chodzące po świecie, nie rozmawiały nigdy o tym, co się tam znajduje. Nikt tego do końca nie wiedział i nie chciał wiedzieć. Orfeusz idąc, warczał pod nosem:
– Jak to podłe ścierwo mogło zabrać tam moją Eurydykę – myśląc o tym musiał zakryć twarz kołnierzem z elastomeru, bo robiło się coraz zimniej.

Z wnętrza dna ciągnął chłód. Orfeusz starał się nie myśleć, co znajduje się w podziemiu. Powoli zbliżył się do wejścia:
– Właściwie nie mają nade mną żadnej władzy, szkoda tylko, że wplątali w to Eurydykę –pomyślał – Wejdę tam zabiorę ją i wracam – to mówiąc, przestąpił próg wiodący do dna.

Wewnątrz było lodowato, wszystko było nieruchome, przypominało mu twardy duromer, ale konstrukcja tuneli była wykonana z czegoś, czego nie znał. Gdy jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności, zaczął zauważać przedmioty o skomplikowanych kształtach,  sztuczne dziwadła i plastikowe resztki wytworów ludzkiej cywilizacji, które zdeformowane przebywaniem w tych martwych przestrzeniach nie przypominały mu nic konkretnego. Wydawało mu się, że w tym miejscu musiał być kiedyś wybuch nuklearny. Coś zabiło w zalążku każdą istniejącą formę życia i nie pozwalało funkcjonować niczemu, co jest śmiertelne. W podziemiu nie było nawet szczurów i karaluchów, które na powierzchni były plagami. Coś wyniszczającego, może promieniowanie, musiało wypaczyć świat tuneli i pustkowia przestrzeni bez horyzontów. Wszędzie panowała martwa cisza. Kroki Orfeusza nie dudniły, gęste rynsztoki odpadów, ścieków i chemikaliów nie wydawały żadnego szmeru. Orfeusz wiedział, że akustyka w takim miejscu powinna być dobra, że dźwięki powinno nieść echo. Właśnie to zaniepokoiło go najbardziej, znał się na brzmieniach.
– Ja pierdolę, co ja tu robię, to chore – myślał gorączkowo, ale nie miał odwagi odezwać się na głos, milczał w przerażeniu obserwując zastany świat. Przestrzeń, w której się znajdował, pochłaniała wszystkie dźwięki, miał wrażenie, że coś je zjada, że wszystko wokół matowieje i martwieje. Nie słyszał nawet bicia własnego serca, zaczynał wątpić, czy w ogóle je ma. Ciszę naruszył dobiegający z tunelu cichy głos.
– Witaj Orfeuszu, wiesz, kim jestem, prawda? Zmieniłem się i świat o mnie zapomniał, ale jestem, jak widzisz.

Orfeusz ledwie rozpoznał Hadesa. Z silnego starca, którego pamiętał z dzieciństwa, pozostało tylko podgnite, wątłe ciało. Jego życie podtrzymywały skomplikowane konstrukcje rurek, pompujących energię w półmartwy organizm. Obok niego stał, a właściwie unosił się, robot stworzony z połyskującej blachy. Orfeusz widział dużo tworów, ale nigdy maszyny bez chociażby najmniejszego ludzkiego pierwiastka. Buty robota były wyprodukowane z jakiegoś złotego tworzywa, Orfeusz przez chwilę zastanawiał, czy to stanowi o lewitacji maszyny.
– Krótko i na temat Orfeuszu. Wiesz, dlaczego Cię tutaj sprowadziłem, Imago które posiadasz, musi przestać być używane – to mówiąc Hades zaczerpnął haust zimnego powietrza.
– Wara ci od moich skarbów, oddawaj Eurydykę – wyrzucił Orfeusz.
–  Nie zdajesz sobie sprawy! Nie wiesz, jaka to moc głupcze! Siła manipulująca gospodarką, przemysłem i technologią to nie zabawka! Musisz zaprzestać jej używania, inaczej wszystko zrujnujesz! – Hades, momentalnie tracąc nad sobą kontrolę, wykrzykiwał słowa gromkim jak na tak wątłe ciało głosem.
– Popatrz, popatrz, taki jesteś dobry?! Zawsze taki byłeś! A teraz siedzisz w tym zimnym piekle, które sam sobie stworzyłeś, a które podtrzymuje cię przy życiu. Nie jesteś już człowiekiem, zdychasz, dawno powinieneś umrzeć, spójrz na siebie! A ten robot to twój jedyny kontakt ze światem, prawda? Twój kolega? –  zakpił Orfeusz – Mam gdzieś twoje interesy!
– Nie drwij ze mnie! Nie drwij ! – zagrzmiał Hades – wiesz, że beze mnie i bez moich restrykcji wszystko ogarnie totalny chaos! Wiesz, na czym to polega, wiesz!
-A co ty sobie myślisz?  Że jak powstrzymałem handel narkotyków, to jestem gorszy od ciebie, hę? Nie masz pojęcia, jaką władzę daje mi ten artefakt – powiedział już spokojniej Orfeusz.
– Ty też nie! Nikt nie wie, jak on dokładnie działa i jakie są skutki jego użycia!
-Przestań chrzanić – wycedził Orfeusz – twoje ścierwo jest może bezpieczne, hę? Zresztą nic mnie to nie obchodzi, oddawaj Eurydykę i zwijam stąd. Hades spokojnie i wyraźnym głosem powiedział:
– Spodziewałem się, że nie będziesz chciał ze mną współpracować, niestety, muszę zastosować drastyczniejsze środki – Hermesie,  wprowadź ją – wydał polecenie robotowi.
Maszyna wprowadziła nieprzytomną Eurydykę z jamy tunelu. Wydawało się, że jest pod wpływem jakiś środków i nie zdaje sobie sprawy z tego, co się dzieje.
– Ty podły potworze, myślisz, że jak możesz faszerować tym ścierwem, tych tam u góry plastikojadów, to ze mną też tak możesz?! – wrzasnął Orfeusz – Oddaj mi ją!

Eurydyka w tym wszystkim, pomimo stanu, w jakim się znajdowała, wydawała się mieć w sobie więcej życia niż tych troje. Miała w sobie iskrę, która łączyła ją z bezpowrotnie zniszczoną naturą. Nieświadomie wędrowała po łąkach i piła źródlaną wodę. Była jakby nadzieją na lepsze w epoce sztucznych nylonowych powłok, wybuchów metanu, chemikaliów, maszyn, fabryk, toksyn i polimerowych serc. Nikt w tym industrialnym świecie nie dostrzegał jej delikatnej aury. Nieświadoma, matowymi oczyma spoglądała gdzieś obok Orfeusza. On szybko zaczął kalkulować, co może zrobić. Wiedział, że nie ma czasu, wiedział, że nie ma szans w walce z  robotem, nie wiedział, czy Eurydyka kiedykolwiek odzyska świadomość, nawet nie wiedział, jak egzystuje, gorączkowe scenariusze pojawiały się w jego głowie:
– A moc i władza? –  myślał napięty – żadna istniejąca instytucja ani w ogóle nikt u góry nie pomoże mi, wiedząc, jaki amulet posiadam – Eurydyka jest miła, lubię ją – myślał Orfeusz – ale, czy to wystarcza? Czy jedna kobieta jest warta takiej władzy? Eurydyka przynosi mi szczęście, jest taka słodka, Imago jest najpiękniejsze właśnie przy niej… ale co teraz, kim ona jest? Czy jeszcze mnie pamięta? Nawet nie dostrzega, że tu jestem. Zawsze była taka dobra i pragnęła mojego szczęścia. Miliony myśli kłębiły się i wybuchały w głowie Orfeusza. Nie wiedział, co robić.

– Orfeuszu, Orfeuszu – zarzęził Hades – pozwolę ci wyprowadzić stąd Eurydykę pod przysięgą na ŻYCIE, że zniszczysz amulet, talizman czy cholera wie, co to jest. Ja też mam moc Orfeuszu, więc nie bagatelizuj tego, co mówię! Teraz Hermes odprowadzi cię a za tobą Eurydykę do wyjścia. Jeżeli będziesz próbował jakichkolwiek sztuczek, jeżeli obrócisz się nawet raz, ona umrze. Mój robot wstrzyknie jej taką dawkę slitz, że powaliłaby pięciu cyborgów. Czy zrozumiałeś mnie Człowieku?
–Czy rozumiesz?! – powtórzył gniewnie.
Orfeusz skinął pokornie głową:
– Rozumiem, zgadzam się i przysięgam, że jeżeli pozwolisz mi ją wyprowadzić, to zniszczę Imago – to mówiąc obrócił się i czekał.
– Hermesie, jeżeli ten człowiek – powiedział Hades, wskazując na Orfeusza – obróci się, wstrzykniesz temu człowiekowi płci żeńskiej slitz – wskazał na Eurydykę. Polecenie, które wydał, było jasne i dobitne, robot został zaprogramowany, nie było już odwrotu. Hades wegetując odczuwał niewiele,  przepełniał go jednak dziwny i obcy niepokój, jak również pewien rodzaj niezrozumiałej nadziei.
– Eurydyki w ogóle nie powinno tu być, jest taka piękna – myślał skrycie.
Hades nie miał głębokich uczuć już od bardzo dawna, za dużo czasu spędził w tym zimnym miejscu, w otoczeniu robotów, maszyn i ciszy. Chociaż sam nie był już w pełni człowiekiem, to miał świadomość tego, że człowieczeństwo istnieje. Gdzieś głęboko w skrawku serca, który mu pozostał i którego życie podtrzymywały skomplikowane mechanizmy, wiedział, że są wartości wyższe niż żądza władzy. Nie mógł sobie przypomnieć tego słowa, tego jednego słowa, w którym pokładał nadzieje. Wierzył, że Orfeusz się nie odwróci, że wyprowadzi Eurydykę i zniszczy Imago. Wierzył, że wszystko wróci do normy. Wierzył, że jest coś, o czym zapomniał, ale co przezwycięża ludzką zachłanność, śmierć i mechaniczną obojętność robotów. Nie pamiętał jednak tego słowa. Nie mógł sobie przypomnieć. Pamiętał, że była kiedyś Miłość. Teraz jednak nie potrafił jej ani nazwać, ani poczuć.  Orfeusz, który postawił właśnie szósty krok, zatrzymał się i głośno powiedział:
– Hadesie! Głupcze, Hadesie! – Ty już nie pamiętasz, jak jest na górze! Nie masz pojęcia, co rządzi światem! –  krzyczał – Wszystko się zmieniło! Myślisz, że jesteś panem życia i śmierci! A oto Mnie nim uczyniłeś! SPÓJRZ TERAZ NA MNIE!  SPÓJRZ, CZEGO DOKONUJĘ! – Wrzeszczał opętany Orfeusz odwracając się nagle. -CZŁOWIEK ODWRÓCIŁ SIĘ, CZŁOWIEKOWI PŁCI ŻEŃSKIEJ WSTRZYKUJĘ SLITZ – wyrecytował beznamiętnie Hermes.

Wszystko spowolniło swój bieg. Delikatne ukłucie owada. Nektar mieszający się z krwią. Spływanie potokiem pokory. Złamanie formy. Płatek śniegu. Okruch chleba, Ziarnko cukru. Litera w książce. Drobina.

Wszechświat
widzi okiem
lustrzanej kropli
drżącej na źdźble świata
w kępie na polanie
Z wszystkiego
przygląda się
mrugając zalotnie
oślepiającemu Słońcu
poznania
nie będzie
pękatych baniek
szczebiotu
cyrku na kółkach
prawdziwych dadaistów
spalił się wysokim ogniem
Pralas.
nie tli się nadzieja.

Hades nagle w szaleństwie i wrzasku poderwał się z miejsca, od jego fermentującego ciała poodrywały się rurki.
Zniszczyłeś! – krzyczał – nie jesteś człowiekiem, jesteś nowotworem zła gorszym od maszyn! Zniszczyłeś! Potworze! doprowa…  –  bełkot upadającej padliny, którą było ciało Hadesa, zamilkł. Truchło, którym był kiedyś Hades, rozsypało się pośród rynsztoków.

Hermes w złotych butach unosił się nad ziemią. Ze strzykawką, z obojętnością. Orfeusz biegł tunelami, nie obrócił się ani razu. Nie widział upadku Hadesa. Nie widział upadającego ciała Eurydyki, które skarlało i zmieniło się w poczwarkę pozostawioną na zmarzniętej ziemi. Orfeusz myślał tylko o schowanym na dnie szuflady Imago. Wybiegając na ulice hałaśliwego industrialnego świata, wykrzykiwał:
– To ja, władca! Nikt nie ma większej mocy! – jego szalonych wrzasków nie było słychać.
Trwało właśnie powstanie androidów przeciw humanoidom, wybuchały budowle, a wyładowania elektryczne rozświetlały ulice. Gdy Orfeusz dobiegł do boxu, pośpiesznie otworzył szufladę, w której była jego władza. Jak najszybciej chciał wziąć ją do ręki, poczuć kruchą konstrukcję i usłyszeć melodię, która wzruszała nawet maszyny. Pośpiesznie włożył rękę. W szufladzie nie było jednak artefaktu, na jej dnie leżał tylko niewielki kamień, chitynowy milczący pancerz pozostały po Imago.

Author

Related Articles

Back to Top