Nie mam żadnych dowodów albo taniec w jamie. Bronka Nowicka vs Isabelle Schad

Szwedzkie kryminały serial Możliwość komentowania Nie mam żadnych dowodów albo taniec w jamie. Bronka Nowicka vs Isabelle Schad została wyłączona 74

Co łączy prezentowany na Krakowskich Reminescencjach Teatralnych spektakl „Der Bau” niemieckiej tancerki i choreografki Isabelle Schad z nagrodzoną Nike książeczką Bronki Nowickiej „Nakarmić kamień”

Najciekawsze w lekturze były dla mnie zawsze, parafrazując Schulza, krótkie i niespodziewane „spięcia sensu” pomiędzy tekstami. Molekuły emocji, endorfiny, dzięki którym znika ból zdrętwiałego tyłka (za Michałem Pawłem Markowskim: egzystencji, ale o tym później). Te ożywcze zwarcia, które „raptownie (re)generują” dzieła wydobywając z nich niedostrzegane wcześniej pokrewieństwa, a czasem nawet niepokojącą syjamskość, są mimowolne i bardzo osobiste jak każdy stan po użyciu (endorfina to dosłownie wewnętrzna morfina). Szczury, elektrycznie stymulowane w ramach badań do odczuwania tego rodzaju przyjemności, wolały podobno paść z wyczerpania niż przerwać eksperyment.

Mimo prób utrzymania niezobowiązującego tonu, ględzenie o tego rodzaju atrakcjach zawsze trąci odrobinką patosu, który skazuje podmiot na bycie wdzięcznym obiektem (dalibóg oby tylko!) śmieszków. Każdy z nas piszących o czytaniu zapłaci(ł) kiedyś, jako rzecze Miłosz, cenę za tę wzniosłość. Nie obeszło się i przy okazji wyboru tegorocznej laureatki Nike. Oberwało się przewodniczącemu jury, Piotrowi Bratkowskiemu, za prywatne (i te dzielone z żoną) olśnienia „małą wielką książką” Bronki Nowickiej, „metaforyczną i doskonale komunikatywną, błyskotliwie okrutną”.

Każdemu „spięciu” tekstów, które staram się na Miszongu opisać (temu również), towarzyszy bezbronna postawa, do której odwołał się Bratkowski na przekór rozczarowaniu Justyny Sobolewskiej (i choć hejt ludzi pospiesznie googlujących nazwisko laureatki przelał się przez sieć raczej nie za jej sprawą, to na pewno przy wsparciu). „Nie mam żadnych dowodów, że wybieram najlepsze” – napisał rozczulająco szczerze pan przewodniczący, czym zyskał nie tylko mój podziw, ale i serce – „tylko te prywatne dreszcze, olśnienia, radość”…

Ja, czytając „Nakarmić kamień”, miałam nawet nie dreszcze a delirkę – czegoś takiego musiały doświadczyć tamte do upadłego pobudzane szczury. Porównanie jest o tyle niepochopne, że spięła mi się niespodziewanie Nowicka w dzikim pląsie z niemiecką choreografką i tancerką Isabelle Schad, wystawiającą właśnie w Krakowie spektakl inspirowany „Jamą” Kafki. Ale po kolei.

Widok całymi godzinami używa mnie do patrzenia

Czym jest rzecz? Pytanie stare, ale trzeba je wciąż na nowo stawiać, truł Heidegger („Pytanie o rzecz”). Jesteśmy tu być może tylko po to, dośpiewywał Rilke, by powiedzieć dom, most, studnia, brama, dzbanek, owocowe drzewo, okno („Dziewiąta elegia”). Pytania są nieuniknione, odpowiedzi nie powinny być pospieszne, wzdychał z tej okazji Marian Stala („Gazeta Wyborcza”). „Nakarmić kamień” pyta o 44 rzeczy. I próbuje te rzeczy wy-powiedzieć. Tak się przynajmniej z początku wydaje. Bo nie jestem pewna – a profesor Stala mnie usprawiedliwia regułą niespieszności – czy to rzecz o rzeczach, czy o ekstatycznym zanurzeniu w żywiole języka (niczym w jamie).

Znając dotychczasowe dokonania Bronki Nowickiej w obrębie sztuk wizualnych wnioskuję, że lubi porządek. Ordnung, szuflady, walizki, znaczki, etykietki. I jakkolwiek publicznie przyznaje się do fascynacji lekturami typu „Historia brudu”, mnie nie zwiedzie – neurotyczne poszukiwania ziarenek piasku w uchu misia mówią za siebie. Nowicka lubi (niech będzie, że brudne, zakurzone, zepsute) szufladkować i archiwizować rzeczy. „Nakarmić kamień” też zdradza tę naturę perfekcyjnej pani domu, która torebki po wypitej herbacie opisuje imionami gości (zdjęcie poniżej). I to nie tylko skrupulatnym spisem przedmiotów, których kolejność w tomie okaże się nieprzypadkowa. W trakcie lektury wyraźnie wyodrębniają się z siebie obszary oglądu, które autorka poddaje następnie badaniu. Nie jest to ogląd incydentalny, impresyjny. „Nakarmić kamień” ma spójną, uporządkowaną narrację, w której jedna opowieść zawiera w sobie przepustkę do następnej. I jakkolwiek tomik pozwala czytać się wyrywkowo, to dopiero linearna lektura daje klucze do wszystkich furtek tekstu. Nowicka perfekcyjnie zaprojektowała (albo wyreżyserowała) drogę czytelnika przez doświadczenie, które ma stać się jego udziałem. „Nakarmić kamień” buduje określoną przestrzeń lektury. Tworzy też pewien wartościujący porządek epistemologiczny bliski myśli Wittgensteina o granicach języka, które stanowią jednocześnie granice naszego świata, by go ostatecznie przekroczyć.

W tym neurotycznym perfekcjonizmie są bowiem momenty, w których Nowicka puszcza hamulce bezpieczeństwa i przestaje kontrolować. Wystawia się na widok innych albo – jak sama pisze – pozwala widokowi, by jej używał do patrzenia. Co to znaczy? „Czy konewka miałaby taki udział w naszej pamięci, gdyby nie ćwiczono nas w dostrzeganiu rzeczy?”, pytał Miłosz w „Piesku przydrożnym” również nagrodzonym Nike. Bo jednak jesteśmy ćwiczeni. Pozwalamy się używać.

Pomijając już fakt, że sam akt pisania jest wystawieniem siebie na możliwość bycia dotkniętym (choćby przez słowa innych ludzi), Nowicka stara się powrócić w swoim tekście do „tego świata sprzed poznania, w stosunku do którego każde naukowe określenie jest abstrakcyjne, zależne i ma tylko charakter znaku, jak geografia w stosunku do pejzażu, który nauczył nas najpierw, że jest las, łąka, lub rzeka” (Merleau-Ponty). Nowicka, jak napisałby Markowski (zresztą napisał w „Nieobliczalnym”, ale nie o Nowickiej), „chce widzieć i w tym celu opuszcza schronienie rozumu, wystawia swoje ciało na to, nad czym nie panuje”. „Samo się oddycha i samo śpi, oczy wiedzą, co zrobić, żeby się zamknąć”, pisze Nowicka w czymś na kształt prologu, wstępu, „w zasadzie jesteś sobie potrzebna prawie do niczego”. Krótko mówiąc, zanurza się nam podmiot w egzystencję („służy do życia”). I jest to czyn tym bardziej heroiczny, że wiemy, jak bardzo to doświadczenie podmiot przeraża.

Co sprawia, że warto żyć? – pyta Karl Ove Knausgård w wydanym właśnie zbiorze „Jesień” – Żadne dziecko nie stawia sobie tego pytania. Dla dzieci życie jest oczywistością. Życie rozumie się samo przez się: nie ma żadnego znaczenia, czy jest dobre, czy złe. Dzieje się tak dlatego, że dzieci nie widzą świata, nie przyglądają się światu, nie zastanawiają się nad światem, ale są w nim tak głęboko  z a n u r z o n e, że stanowią z nim jedność. Dopiero wtedy, gdy tworzy się dystans między tym, kim one są, a tym, czym jest świat, pojawia się pytanie: co sprawia, że warto żyć?

Wtedy rodzi się smutek, dopisuję sobie na marginesie. Dziecko znajduje kamień.

Przedmioty tracą rozum

Już pomiędzy pierwszym („Rajtuzy”) a czwartym tekstem („Kamień”), dzieje się tak dużo, że nic, tylko wysmażyć sobie z tego tłusty esej na seminarium z fenomenologii języka. Na domiar złego analizuje się tu funkcję skóry żywej („dzięki niej nie wsiąka się w bezmiar rzeczy”), jak i martwej („taka, jakby jej nie było: nieciepła, niemiękka. Nikt pod nią nie mieszka”) oraz dedykowanych jej opakowań: rajtuzy, przepocony sweter, buty, rękawiczki, wełniane czapki oraz… pudełka. Zmarły dziadek chowany jest do pudełka, dziecko ma pachnące jeszcze pudełko po czekoladkach a ojca matka też chętnie „trzymałaby w pudełku, zrobiła dziury w wieczku”. Hodowałaby go tak, jak jej matka „hoduje swoją matkę w pokoju z połową drzwi”. W tej historii od początku wszystkie elementy zazębiają się ze sobą płynnie jak w nowym suwaczku (guziki lepiej połknąć).

Krakowski antropolog kultury Dariusz Czaja w wydanych trzy lata temu „Znakach szczególnych”, które tutaj niecnie eksploatuję, uznał „List Lorda Chandosa do Franciszka Bacona” Hugo von Hofmannsthala za pierwszy nowoczesny tekst rejestrujący „bolesną nieprzystawalność słów i rzeczy”. „Mówi on o niemocy języka, pisze Czaja, o jakimś fundamentalnym i nieodwracalnym za-niemówieniu słowa w obliczu bogactwa rzeczywistości”. Tak z kolei mówi o tym doświadczeniu przywołany przez Czaję George Steiner: „ludzkie słowa i składnia, bez względu na to, jak dokładne, jak uczciwe w swoich zamiarach, jak sugestywne w swej metaforycznej i przedstawiającej energii, mimo wszelkich prób pozostają żenująco oddalone od egzystencjalnej materii tego świata i naszego życia wewnętrznego”.

Nowicka z kolei pisze tak (w książce dedykowanej „Niemożliwemu”):

Dziecko wie, skądś wie: żadna rzecz nie należy do siebie. Ani pasek na odwłoku pszczoły, ani włos konopnego sznurka, ani liść, który spada [dziwne w sumie, że nie ma tej konewki, która jest i u Hofmannsthala i u Miłosza, jak zauważył Czaja 😉 – przyp. mój]. Są częścią wszystkiego. Jak zobaczyć wszystko, jeśli wokół widać tylko rzeczy i każda chce być poznana?
Dziecko czuje podniecenie. Zaczyna się w głowie, spływa między nogi, łaskocze, jakby ktoś dotykał piórkiem. Dotykał tam. Wie: chce wszystkiego. Wie też – nie dosięgnie go bez poznania każdej rzeczy osobno. Takiego ogromu nikt nie przepuści przez młyn rąk i zmysłów. Niemożliwe.

Hofmannsthal:

Gdy zatem wobec tego zestawienia jawnych nicości [konewka, woda w niej, chrząszcz – przyp. mój] przenika mnie tak dojmujące poczucie nieskończoności, przenika mnie od stóp po korzonki włosów, że chciałbym wybuchnąć słowami, które – wiem to z pewnością – gdybym je znalazł, ściągnęłyby mnie na ziemię cherubiny, w które nie wierzę (…)
Językiem, w którym dane byłoby mi nie tylko pisać, ale i myśleć, nie jest ani łacina, ani angielszczyzna, język włoski czy hiszpański, ale język, z którego nie znam ani jednego nawet słowa, JĘZYK W KTÓRYM PRZEMAWIAJĄ DO MNIE NIEME PRZEDMIOTY i w którym może kiedyś, po śmierci, ja sam będę odpowiadał przed nieznanym sędzią.”

Pisze zresztą Hofmannsthal w tym samym liście i o wrażeniu, które próbowałam oddać, pisząc o suwaczku: „zdawało mi się, że wszystko jest metaforą, jedno stworzenie KLUCZEM do innych, ja zaś miałem być tym, który potrafi przechodzić od jednego do drugiego i po kolei je wszystkie otwierać – na tyle, na ile tylko zdołam”.

Dziecko Nowickiej widzi właśnie to, co zobaczył Hofmannsthal: jedno jest kluczem do innego. I dziecko jest tym, kto przechodzi między stworzeniami, by po kolei je wszystkie otworzyć na tyle, na ile zdoła. Wyraźnie to zostało oddane na poziomie narracji.

Mydło smakuje jak czwartek

Uff. Tyle (na zachętę ode mnie, bo można dużo więcej) na początek. Dostaliśmy pierwsze klucze, przechodzimy przez próg (nie tak łatwo jak ojciec, nie tak szybko) i możemy wreszcie „wypuścić tę plagę na dom”. „Idź się pobaw”, mówi matka. By przyswoić tę przestrzeń, proponuję posłużyć się nawigacją.

Marian Stala (w zlinkowanym już powyżej tekście) podzielił sobie na przykład cały tom (dom) na dwie strony – jasną (dziecko i kamień) oraz ciemną (życie domowe, rodzinne). Moim skromnym zdaniem (i zdaniem Knausgarda, przywołanym w cytacie powyżej) taki podział do książki nie przystaje, bo chęć powrotu do „świata sprzed poznania”, do egzystencji, „oczywistości” życia i „języka, w którym przemawiają nieme przedmioty”, wyklucza jakiekolwiek wartościujące kategorie („wahadło zegara kiwa się tam i na powrót, szepnąłby Julio Cortázar na myśl o hierarchiach, „laleczka, powieść, bohaterstwo”, „język, łaskotanie, etyka” itd.).

Jak dla mnie Nowicka swoją książką dotyka, smakuje a czasem nawet obwąchuje relacje między następującymi elementami:

Przedmiot Słowo Język
Ciało Skóra Strój
Pejzaż Pamięć | Mapa Archiwum

Przy lekturze każdego z tekstów można co najmniej jednym z tych klocków się pobawić. Można je swobodnie przekładać, używać ich w różnych konfiguracjach. U Nowickiej przecież „matka nie wie, że istnieje niebo” a światem dyryguje Pan Głupek. „Może trzeba wpaść w otchłań głupoty, bez świadomości porządku i nieporządku po to, ażeby otworzyć kluczem latrynę lub też bramy Ogrodu Oliwnego”, pisał Cortázar. Idź się pobaw. Furtkę do świata otwiera przecież nie kto inny jak zdziecinniała, pozbawiona pamięci prababka.

Ziemia jest mięsożerna, czuć jej z ust człowiekiem

I na tym mogłabym właściwie afirmację dzieła Nowickiej w dreszczach zachwytu zakończyć, gdyby nie Isabelle Schad. Niemiecka tancerka i choreografka pokazała na tegorocznych Krakowskich Reminescencjach Teatralnych projekt „Der Bau” („Jama”) inspirowany utworem Franza Kafki. Jej występ stał się dla mnie ciekawym przypisem nie tylko do fragmentów książki, ale całej twórczości artystycznej Bronki Nowickiej, która bada stosunek przedmiotu względem ciała i archiwum, czyli pamięci. W materiałach towarzyszących wystawie „Istoty rzeczy” (2015) czytam:

Narracje Bronki Nowickiej powstają wokół relacji łączących ludzi i rzeczy: personifikowane, uobecniające zmarłych, zapamiętane – istniejące jedynie jako obraz materii we wspomnieniu. Autorka (…) kolekcjonuje historie współczesnych egzystencji, gromadzi obrazy przedmiotów, (…) podejmuje próbę zobrazowania drogi przedmiotów od materii do wspomnienia.

Podobne kwestie od lat frapują nawiasem mówiąc Christiana Boltańskiego. Francuz nagrał a obecnie archiwizuje między innymi bicie ludzkich serc („Archiwum serc”, 2005) a w instalacji „Personnes” (2010) użył dźwigu, który rozrzucał na wszystkie strony stosy starych ubrań. „Chodzi o przedmiot, który oznacza nieobecność podmiotu” – opowiadał o tym projekcie Boltański – „w ubraniach często znajdujemy zapach osoby, nawet kiedy samej osoby już nie ma [vide „Grzebień” Nowickiej]. To jest rodzaj obecności, który mówi nam o nieobecności.”

Wcześniej, w latach 70-tych fascynowała się trochę tym zagadnieniem m.in. Eve Gramatzki, portretując niechlujnie porzucone ubrania, nieokreślone części garderoby. Materiały na jej rysunkach z lat 70-tych, jak pisała Ewa Kuryluk, „wydymają się i prężą niepokojąco, żyją samodzielnie i zdają się mieć historię niezależną od istnienia ich właścicieli”. Zupełnie jak w zamyśle choreografów „Der Bau”.

W ogóle z tańcem (naśladującym lub eksploatującym przedmiot, ciało, pejzaż – kategorie Nowickiej) jest przecież jak ze słowem, skórą, pamięcią (patrz: klocki powyżej). „To jedna ze sztuk, jak zauważył krakowski choreograf Eryk Makohon, po której nie zostaje ślad.” Nagranie spektaklu (jak zdjęcia tomo albo taśma z biciem serca), czyli nośnik (archiwum Nowickiej i Boltańskiego), ma funkcję tylko archiwizującą, ale sztuka nie ma tej samej wartości.

Powieść Franza Kafki „Jama”, czytamy w materiałach twórców konceptu spektaklu, gdzie schronienie zostaje opisane jako przestrzeń wyodrębniona z ciała, ale jednocześnie należąca do niego – odzwierciedlająca formę, ślady, zapachy, ograniczenia, nadzieję i rozpacz – stanowi żyzny grunt pod poszukiwania koncepcji nowej więzi między ciałem a przestrzenią. Podczas procesu twórczego stało się jasne, piszą autorzy, że przestrzeń sama w sobie jest narządem, i powinna być postrzegana jako atrybut, przedłużenie ciała. Dlatego stworzyliśmy dwuwymiarową, płaską i płynną przestrzeń złożoną z dużych płatów tkaniny [można to zobaczyć w załączonym niżej krótkim fragmencie dostępnym na YT]. Tkanina jest traktowana jak wewnętrzna tkanka i oddziałuje w zaskakująco żywy sposób – jako część ciała, jako powłoka, i jako partnerka.

Skoro nie można zajrzeć człowiekowi do wnętrza, jak dowodzili romantycy a w „Nieobliczalnym” przypomina Markowski, to należy to wnętrze rozciągnąć na świat zewnętrzny.

Spektakl zaczyna się delikatnymi a potem coraz silniejszymi konwulsjami ogarniającymi złożone wpół ciało kobiety. Oglądane w spazmach przestaje być na moment ciałem człowieka, wydobywając zeń jakąś nieokreśloność, pierwotność. Energię, która przejdzie potem w tkaninę (przedmiot).

U Nowickiej w „Szafie”:

Cipka leży pośrodku wstydu. Wstyd leży pośrodku przyjemności. Przyjemność biegnie przez szafę. Szafa stoi w pokoju. Pokój w mroku. Cipka w szafie przechodzi naftaliną, teraz to dwa plastry mięsa na mole. Rękaw futra zwisa przy twarzy. Stary królik z futra wskakuje do ust. Ma smak kurzu z solą. W szafie jest ciasno. Królik myje sierść dziecięcym językiem.

Przestrzeń zostaje tu potraktowana właśnie jako narząd („przyjemność biegnie przez szafę”). Nie ma podmiotu, są fragmenty ciała, język i cipka zamknięta w sferze intymnej, poszukująca bezpiecznej kryjówki dla wstydliwych czynności. W szafie jest jak w jamie, jak w norze starego królika.

Sfera intymna to pierwsza sfera otaczająca ciało – czytam znów w manifeście „Der Bau”, który stanowi dla mnie świetny komentarz do tekstu Nowickiej – jest to przestrzeń potrzebna ciału, by mogło czuć się pewne, wolne od jakiegokolwiek zagrożenia. Jest to przestrzeń przejściowa – w znaczeniu „obiektu przejściowego”; jednocześnie część ciała i świata zewnętrznego. Cała przestrzeń wokół jest podobnej natury – w pełni uczłowieczoną przestrzenią konfrontacji wyłącznie z samym sobą. Strój stał się niemalże ekwiwalentem nagości, jak gdyby stał się również narządem, dodatkową skórą, czymś ni wewnętrznym, ni całkowicie zewnętrznym – obiektem przejściowym, ostatnią powłoką ciała i pierwszą protezą.

Wcześniej takim „obiektem przejściowym”, symbolem ostatniej powłoki ciała i pierwszą protezą były dla dziecka rajstopy. Ono zresztą cały czas poszukuje różnych wdzięcznych powłok i przestrzeni – chciałoby przecież ubrać przepocony sweter zmarłego dziadka albo zamieszkać w suczym brzuchu.

„Dziecko patrzy na nagich ludzi, którym sen skleił oczy i otworzył usta. Wie, że nie wolno tak patrzeć, Tak się kradnie, nie patrzy. Ciało matki to ciasto – kipi na ojca, który leży jak worek. Chodzi po nim ćma. Nikt jej nie zgoni. Nikogo tu nie ma.” Dziecko „chciałoby znaleźć w ciałach i zatrzasnąć drzwi, które da się otworzyć jedynie od strony świata.” Zamknąć rodziców w jamie.

Ta ćma uwijająca się u Nowickiej między ciastem a workiem odwołuje do tego, co tak uparcie zamieszkuje Kafkowską „Jamę”. Do atawistycznych dygotów Isabelle Schad niepokojąco wplecionej w zwoje materii, która w całości połyka jej ciało i dręczy je, mieli dosłownie jak w pralce… Nasze życie to przyczajony bezsens, pisał Markowski wspominając młodzieńczą wizytę w prosektorium (tam też się przecież kradnie, a nie patrzy), nasze ciało to zaklajstrowana dziura bez dna, trzeba się jednak – ciała i życia – trzymać, kurczowo trzymać, bo inaczej nic nie będzie miało znaczenia, nicość się w nas rozgości i przeżre na wylot. „Od dołu idzie zgniły przeciąg, ziemia jest mięsożerna, czuć jej z ust człowiekiem.”

Author

Related Articles

Back to Top