Najgorszy uczeń w klasie. O miłosnej korespondencji Iwaszkiewicza

Millenium film szwedzki Możliwość komentowania Najgorszy uczeń w klasie. O miłosnej korespondencji Iwaszkiewicza została wyłączona 139

Nie analizuje się najintymniejszych pożegnań, wyznań miłości i bezsiły, pisał o poemacie Miłosza „Orfeusz i Eurydyka” Dariusz Czaja (więcej o utworze w poprzednim wpisie). Czyżby? Roland Barthes był zgoła odmiennego zdania. Więcej – wywrócił miłosny dyskurs na nice, rozłożył go na czynniki pierwsze – gesty, westchnienia, afekty. Trudno tak wysoko podniesioną poprzeczkę przeskoczyć. Pozostaje się do niej jedynie przymierzyć. Listy Iwaszkiewicza zebrane przez Annę Król w tomie „Wszystko jak chcesz” z „Fragmentami dyskursu miłosnego” czyta się idealnie. Barthes pozwala przez Iwaszkiewicza przepłynąć, ale – nie da się ukryć – na wdechu. Długość oraz intensywność lektury zależą od tego, jak dobrze radzimy sobie bez akwalungu.

Romantyczny freediving

Miłosną historię Iwaszkiewicza i Błeszyńskiego znamy już mniej więcej z „Dzienników” pisarza. Poznali się poniekąd przypadkiem, na początku 1953 roku, gdy dwudziestoletni wówczas Jurek odwiedził literata w jego domu na Stawisku. Przyszedł, jako członek delegacji, z planem namówienia go do udziału w przygotowywanej w pobliskim Brwinowie konferencji. Mission accomplished, chciałoby się zaraportować – Iwaszkiewicz wygłosił gościnną prelekcję a w ciągu najbliższych kilku lat Błeszyński stał się jedną z najważniejszych osób w życiu pisarza.

Czysto zmysłowe z początku zainteresowanie młodym sąsiadem niepostrzeżenie przerodziło się w zauroczenie, namiętność, a wreszcie – w graniczącą z obsesją miłość. Ta obsesja wyziera wręcz z listów. Duszno w nich od zmysłowej atmosfery intymności, ale i napięcia – nerwowego oczekiwania na kolejne spotkania, wyjazdy, zbliżenia. Iwaszkiewicz drobiazgowo analizuje nie tylko wszystkie spędzone z Błeszyńskim chwile, ale rozpamiętuje również kłótnie i kłamstewka kochanka (zdradzając szczegóły prywatnych dochodzeń) oraz kwestie tak subtelne jak choćby ton głosu w telefonicznej rozmowie.

Epistolarna narracja Iwaszkiewicza zdradza opisany przez Barthesa podwójny dyskurs miłości. Zapowiada go już zresztą wymowny cytat z „Wesela Pana Balzaka”, który otwiera książkę Anny Król:

„W starości może się jeszcze więcej kocha. […] Ty jesteś dla mnie życiem samym. Nie mógłbym istnieć bez ciebie. I to właśnie na starość moje uczucie stało się takie palące, takie niemożliwie ciężkie i takie potężne. […] Mnie teraz oddychać trudno… nie dlatego, że serce mi się psuje, ale że tak strasznie ciebie kocham”.

Z jednej strony pisarz nieustannie zdaje się powtarzać, że jego ostatnia miłość, ten starczy wręcz eksces, szaleństwo, są jego prawdą, siłą, czymś niezwykle znaczącym. A z drugiej – każdy list do Jerzego naznaczony jest lękiem o to, czy oznaki tej palącej namiętności kochanka nie przytłoczą. I oddalanym wciąż przeczuciem, że tak się właśnie dzieje.

„Czy jestem zakochany? – Tak, ponieważ czekam”

Podkreśliłam słowo „znaczący” (znajdujemy je zresztą także w listach – cytat niżej), bo zakochany Iwaszkiewicz, jak uczy Barthes, dostrzega wszystko, co łączy go z Błeszyńskim nie jako fakty, lecz znaki, które należy odczytać. Wszystko znaczy. Iwaszkiewicz tkwi w tej relacji jak w „palenisku sensu” – kreuje (emanuje) znaki i znaczenia (symbole) zawsze i wszędzie, niemalże z niczego. Ich spotkania z Błeszyńskim to „nie tylko święto zmysłów, ale i święto sensów”.

Wobec takiego porządku zakochany sprowadza siebie do roli najgorszego ucznia w klasie – może, a nawet musi, jedynie być. Nędza miłosna, jak konstatuje Barthes, jest bowiem nieusuwalna jak obowiązek szkolny – trzeba ją znosić albo odejść.

Dziwne, jak ktoś, kogo zaczyna się kochać, wyrasta nagle jak cień pod wieczór, staje się nowy, dziwny i znaczący. Staje się symbolem życia, kiedy niedawno był jeszcze czymś zupełnie pospolitym i czymś, na co się nie zwracało większej uwagi. I po tym jednym można by było poznać rodzące się uczucie, że ktoś, do kogo się miało pociąg, z kim się nawet żyło, to znaczy robiło te dziwne rzeczy, zwierzęce i ludzkie, a niewytłumaczalne – nagle się staje podobny do dżina z bajek arabskich, czymś niezmiennie wielkim i przysłaniającym horyzont. Oczywiście jest to nasza własna emanacja – ale czasem spostrzegam, jak ktoś tak dobrze znany staje się wyższym od świerków naszej alei – i nie idzie wśród zieleni lip, ale w chmurach, w zielonych chmurach liści i szczęścia. Tak i Ty czasami, gdy pomyślę o Tobie, wychodzisz spośród świerków naszej alei; widzę Ciebie wśród drzew, w lesie, gdzie wychodziłeś na spotkania „jak zwykle”, widzę Cię na mostku, jak zbliżasz się i jesteś nieprawdopodobnie mały, a potem taki ogromny i mówisz: „wszystko jak chcesz”.

Zawsze jest tak, jak w tym właśnie momencie. Iwaszkiewicz to ten, który czeka. Czeka i „wszystko wokół tego oczekiwania wydaje się nierzeczywiste” (Barthes) jak „dżin z bajek arabskich” (Iwaszkiewicz). Oczekiwanie jest zachwyceniem, bo ten, na którego czekamy nie jest realny (nieprawdopodobnie mały, a potem taki ogromny, wyższy od świerków).

Cokolwiek chciałby Iwaszkiewicz zrobić, w momencie pisania listu, a więc oczekiwania (bo czym jest akt pisania jeśli nie oczekiwaniem? Albo inaczej: niemożnością odejścia, vide: cytat poniżej) jest bezczynny, zawsze symbolicznie punktualny, „przychodzi za wcześnie” (jak do tej świerkowej alei). Fatalna tożsamość zakochanego to bowiem nic innego jak Barthesowskie: jestem tym, który czeka.

Ach, plotę tak byle coś pisać, byle mieć złudzenie, że mówię do Ciebie, że rozmawiam z tobą, byle nie oderwać się od tego papieru. Bo kiedy postawię kropkę zostanę sam na sam z sobą w zimnej pustce jesiennej nocy.

Pod powierzchnią listów kryje się jednak przeczucie straty. Błeszyński choruje na gruźlicę, przed śmiercią stara się żyć intensywnie, romansuje z kobietami, mężczyznami – bawi się. Iwaszkiewicz wie, że nie zdobędzie go dla siebie na wyłączność i przeczuwa, że niebawem straci go również na zawsze. Pisanie nie zmniejsza dystansu, nie przynosi ratunku. Szczególnie wówczas, gdy Iwaszkiewicz pisuje do kochanka już po jego śmierci, do symbolicznego Surabai. Ale w tej pozornej klęsce kryje się chyba dla Iwaszkiewicza źródło czegoś większego. Bo, jak pisze Barthes, „wiedzieć, że nie pisze się dla innego, wiedzieć, że rzeczami, które napiszę, nigdy nie zdobędę miłości tego, kogo kocham, wiedzieć, że pismo niczemu nie czyni zadość, niczego nie sublimuje, wiedzieć, że jest dokładnie tam, gdzie ciebie nie ma – oto początek PISANIA”.

Author

Related Articles

Back to Top