Kto jest kim w prozie polskiej. O pierwszym spotkaniu z Maciejem Miłkowskim

Millenium film szwedzki Możliwość komentowania Kto jest kim w prozie polskiej. O pierwszym spotkaniu z Maciejem Miłkowskim została wyłączona 44

Snuję fantazję o długim, błyskotliwym i wyczerpującym tekście na temat opowiadań z „Drugiego spotkania” Macieja Miłkowskiego. Roi mi się recenzyjka, w której doniosę o stylistycznych zabiegach, dowiodę narracyjnych trików i dam świadectwa intertekstualnych gier autora. Palę się doń (do tekstu), żywą chęcią płonę. Chęć ta jednak, psiamać, pracy mi nie słodzi. Za to fantazja (kolejna, a dużo ich coś wokół Miłkowskiego) o tej pracy rozmyślnym porzuceniu – owszem, kojąca. Bo napisać ten tekst to byłoby tak, jakby rolkę sushi nożem wzdłuż rozkroić, rozwinąć, rozgrzebać i po kolei z osobna ingrediencje łykać. Barbaria!

Sięgnięcie po drugi (po „Wiście”) tom opowiadań Miłkowskiego okazało się przygodą równie wyśmienitą co niszową, biorąc pod uwagę zerową, nie licząc recki Juliusza Kurkiewicza w „Wyborczej”, ilość notek o książce.

No ale właśnie, Kurkiewicz dał „Drugiemu spotkaniu” tróję, 3/5, co mnie, mówiąc szczerze, mocno wkurzyło. Redaktor „Książek” docenił wprawdzie „znakomite panowanie” Miłkowskiego nad językiem, wyróżniając go na tle „niewielu młodych autorów, którzy piszą tak starannie”.

Starannie?! Wdech, wydech. Czy opowiadania, w których ktoś wycyzelował ostre jak brzytwa, wściekle inteligentne, wielopiętrowe zdania i dialogi, zapewniając przy tym czytelnikom nie tylko komfort błyskawicznego rozeznania się na ich podstawie w świecie przedstawionym, ale też rozkosz odkrywania fabularnego konceptu a nadto uciechę z metanarracyjnego figla, to są to, drogi Redaktorze, opowiadania napisane starannie?

Wobec lejącego się przez polską nową literaturę pustosłowia, w odmętach popularnej prozy magnetofonowej, która upodobała sobie rejestry językowe statystycznych Kowalskich (bo krytycy chwalą „reporterski” słuch), teksty Miłkowskiego płyną ostro pod prąd. Ten język, ta proza, to na tym martwym morzu są (niezbyt udana ta marynistyczna metafora) Wyspy Szczęśliwe!

Dawno nie czytałam niczego, co sprawiłoby mi tak prostą, niczym niezmąconą radość. Radość lektury, której towarzyszy głód, ale i smakowanie każdego akapitu. Bez ratingu, analiz – bez rozgrzebywania. Miłkowski przywrócił mi na moment nieuzbrojone oko.

„Nad tym talentem wisi niebezpieczeństwo zakrzepnięcia w manierę” – przestrzega jeszcze na koniec Redaktor Kurkiewicz (a ja, czytelniczka-kamikadze, fantazjuję o w tej manierze pięknego języka zakrzepnięciu). „Niektóre opowiadania (…) noszą znamiona literackiego ćwiczenia skrywającego ważką, ale w istocie banalną treść: namysł nad śmiertelnością człowieka.”

Kurtyna.

No to pa, ja lecę na wista! Hissatsu!

Author

Related Articles

Back to Top