Jak przestałem być poetą (Humoreska na cztery ręce)

Wallander serial szwedzki Możliwość komentowania Jak przestałem być poetą (Humoreska na cztery ręce) została wyłączona 46

Zawsze chciałem uprawiać sztukę poetycką. Czekałem na moment, kiedy napiszę pierwszy wiersz, a potem następny i następny. Ta chwila długo nie nadchodziła i zastanawiałem się, co trzeba zrobić, aby być poetą. Jakie są tajemnice poezji i dlaczego niektórzy ludzie piszą całe eposy, a inni, mimo że chcą nie piszą nic. Są jak drzewa nierodzące owoców, a przecież ich liście mienią się w słońcu i powiewają na wietrze. Przez długi czas wydawałem się sobie jak to drzewo. Tkwiłem w niespełnieniu i smutku, aż któregoś dnia coś drgnęło.

Zdarzyło się to pewnego wrześniowego poranka, tuż na początku jesieni. Słoneczne światło rozpraszało szarzyznę świtu i w moim umyśle zaczęła się obracać liryczna fraza. Zestawiłem ze sobą dwa rymujące się słowa, które brzmiały harmonijnie i lekko. W chwilę potem pojawiły się kolejne skojarzenia. Powoli uciułałem strofę. I już rozpędzony w poetyckim wirze, zmagając się ze sobą, miałem drugą zwrotkę. Chciałem napisać trzecią, ale brakowało mi siły. Fala natchnienia chłostała zbyt mocno rozgrzaną myślami duszę i myślałem, że nic już nie zrobię. Po wypiciu szklanki wody opanowałem się. Oddaliłem uwagę od wiersza, a potem w kontrnatarciu szaleńczej iluminacji, trzecia strofa wyłoniła się niczym błyskawica na burzowym niebie. Napisałem wiersz. Stałem się poetą.

Następnego dnia tuż po śniadaniu, wyruszyłem do niejakiego barona Lessera. Liczyłem, że jego osoba będzie kimś w rodzaju mecenasa, która wesprze moją twórczość, a znając jego absolutny smak w sprawach sztuki, wierzyłem, że pozna się na mym dziele i je pochwali. Z duszą na ramieniu szedłem przez rozstaje dróg. Mijałem wsie i lasy, aż w końcu dotarłem do jego zamku, leżącego u zbocza malowniczej góry, porosłej krzewami. Wartownik wpuścił mnie do środka i zaprowadził do gabinetu barona. Za chwilę pojawił się Lesser. Ubrany był w fioletowy żakiet i pomarańczowe spodnie. Surowa twarz jaśniała życzliwością, a jego wzrok uważnie mnie obserwował. Powiedziałem co mnie sprowadza. Lesser uśmiechnął się, kazał mi spocząć i przeczytać napisany wiersz. Zacząłem recytować:

Do Justyny

Justyno, och! Justyno,
Nie bądź zimną dziewczyną
Gdy jesteś jak lato gorąca
I białym bzem pachnąca

Justyno, ach! Justyno,
Jesteś złą dziewczyną
Kroisz mą miłość na porcje
Aż mam zawroty i torsje

Justyno, ech! Justyno,
Czy zechcesz być moją jedyną
Jak ból serca wyleczę?
I wygram w tenisa ze trzy mecze?

Nastąpiła chwila milczenia. Baron oparł swą siwą głowę na dłoni i zapytał?
– Jak masz na imię chłopcze?
– Grzegorz – odparłem – Grzegorz Skrzydłowski.
– Czy nie wiesz Grzegorzu – kontynuował Lesser – że sztuka poetycka ma swoje reguły, każda strofa ma być regularna, poprzez odpowiednio zbudowane wersy.

– Zatem mój wiersz się panu nie podobał? – spytałem z trwogą.

– Nie w tym rzecz – odpowiedział – ale talent to nie wszystko. Gdzie kunszt!? Gdzie reguły poetyki!?

Po czym baron dał mi obszerny wykład na temat sztuki poetyckiej. Pokazał jak historia poezji zmieniała się i ewoluowała. Zaprezentował jakimi środkami wyrazu włada poeta. Następnie przeczytał mi kilka wierszy ze swojej biblioteki i wszystkie były wspaniałe. Aż w końcu wyjął dziwne, małe naczynko, szczelnie zamknięte i rzekł:
– Grzegorzu, aby wesprzeć twój talent, chcę ci coś podarować – podał mi naczynie – to jest tzw. ekstrakt z metafory. Wspaniały środek wspomagający natchnienie. Dzięki niemu zostaniesz sławny. Pamiętaj, w dzień, po którym księżyc będzie w pełni, wypij to o dwunastej w południe. Potem zajmij się luźnymi zajęciami, ale tuż przed północą wybierz się z kartką papieru i piórem na najbliższe wzgórze. Wejdź na jego szczyt w blasku księżyca, o północy stworzysz arcydzieło.

Podziękowałem baronowi i pożegnaliśmy się uściskiem dłoni. Przez najbliższe dni byłem zaniepokojony. Napisałem wiersz, ale widać droga do sławy była dla mnie wciąż zamknięta. Zastanawiałem się, czy ekstrakt będzie skuteczny? Czy dzięki niemu zdobędę zasłużony laur? Miałem wątpliwości, nie będąc pewny, czy bycie poetą jest mi pisane. W końcu nadszedł dzień, w którym miałem zażyć środek. Otworzyłem naczynie, dobiegła mnie woń wódki, wymieszana z zapachem polnych kwiatów. Wypiłem zawartość flaszeczki. Smakowała nietypowo była kwaśna, ale i słodka, trochę gorzka i jednocześnie pikantna. Aby wzmóc dodatkowo działanie ekstraktu, zacząłem czytać wiersze, po chwili poczułem się senny i położyłem się, nastawiając budzik na godzinę 23:00.

Obudził mnie alarm zegarka. Ubrałem się i natychmiast wyszedłem z domu, kierując się w stronę najbliższego wzgórza. Niebawem, tuż przy skraju lasu zacząłem się wdrapywać na górę. Pełnia księżyca rozświetlała wąskie pasmo ścieżki, które niknęło za mną w mroku nocy. I gdy wspiąłem się na szczyt wyjąłem kartkę papieru i pióro. Przysiadłem na kamieniu i z niepokojem czekałem, aż wybije północ. W końcu nadeszła długo oczekiwana godzina. Gwiazdy zaczęły wirować nade mną, a światło księżyca mroczyło mój umysł. Czułem się kimś innym. Wypełniła mnie moc kreacji, ogień myśli płonął i nawet nie wiem kiedy, wziąłem do ręki pióro. Papier oparłem na kamieniu i zacząłem zapisywać lśniące od księżycowego światła wersy. Po godzinie udałem do domu, mając zamiar przeczytać moje dzieło.

Otworzyłem drzwi. Wszedłem do mieszkania, natychmiast zapaliłem lampkę przy biurku i wyjąłem kartkę. Moim oczom ukazał się ten oto utwór poetycki:

Do Justyny

Och! Justyno, Justyno!
Nie bądź okrutną dziewczyną!
Stań się podobna do deszczu wiosennego
Co budzi suchy liść ze snu ponurego

Och! Justyno, Justyno!
Jesteś niedobrą dziewczyną!
Jak psotne diablątko, robisz sobie żarty
Dzieląc moje serce na tercje i kwarty

Och! Justyno, Justyno!
Pozostań moją dziewczyną!
Pójdźmy letnim ogrodem, karmiąc łabędzie
Zjedzmy białe porzeczki, rosnące wszędzie

Byłem z siebie dumny, treść utworu jak najbardziej mnie satysfakcjonowała. Sprawdziłem budowę wiersza, zgadzała się z zaleceniami barona. W każdej strofie, wersy miały regularną budowę. Liczba sylab w zwrotkach, zaczynając od pierwszego wersu wynosiła: 7, 8, 12, 12. A zatem ekstrakt zadziałał skutecznie i byłem szczęśliwym autorem malutkiego arcydziełka. Czymże był mój poprzedni wiersz w porównaniu z tym, jeśli nie kulawą fraszką, wyśpiewaną przez błazna, tysiąc lat temu, nad grobem nicości. Bez wątpienia wchodziłem na literacki panteon. Witał mnie Petrarca. Kłaniał mi się Goethe. Baudlaire nalewał mi absyntu do szklaneczki. Nie trzeba wiele mówić, po prostu zgarniałem sławę wraz z Justyną.

Zacząłem pośpiesznie pisać list do redakcji Pisma literackiego. Przedstawiłem swoją osobę. Przemilczałem kwestie wykształcenia, ze względu na mój młody wiek. Za to w niewielkim skrócie zaprezentowałem swoje rozległe horyzonty humanistyczne. Zaznaczyłem, że poezja jest dla mnie jak tlen – nie mogę bez niej żyć. Żywot poety to rola, której nie wybierałem, a na którą zostałem skazany przez los. Nie żądałem zbyt dużej sumy za publikację, gdyż wiedziałem, że ten wiersz to inwestycja. Z czasem przyniesie mi bogactwo, ale nie natychmiast. Zakleiłem staranie kopertę i zaadresowałem eleganckimi literami. List został wysłany i z niecierpliwością czekałem na dobre wieści.

Po dwóch tygodniach przedstawiciel poczty wręczył mi kopertę z odpowiedzią. A zatem zgodzili się, odpisali! Nie dostałbym przecież wiadomości, gdyby nie zamierzali opublikować mojego wiersza. Otwierając list miałem wrażenie, że oto ja, wielki poeta, przekraczam próg nieśmiertelności, gdy nagle, zupełnie niespodziewanie, wylano na mnie wiadro zimnej wody:

Do Grzegorza

Oj, Grzegorzu, Grzegorzu,
Zanurz głowę w morzu,
Niech te morskie odmęty
Twoje wierszowe zapędy
Ukoją i wyciszą
I niech ludzie nie słyszą
Twych westchnień do Justyny
Ani innej dziewczyny.

Niech ryby powiedzą ci potem,
Że milczenie jest złotem

Czy nie lepiej rybim przykładem
Milczeć z całym stadem?
Miast kalać język poezji
Wzdychaniem co budzi grozę
Już raczej leć do Malezji
Lub spróbuj pisać prozę.

Podarłem list na strzępy. Postanowiłem, że zrywam z poezją. Zacząłem chodzić na długie spacery. Całkiem inaczej spoglądałem na otaczający mnie świat. Wyzbyłem się nadmiernej ambicji, podłej choroby młodości. Ale za to Justynie podobał się wiersz i kilka lat później została moją żoną. A ja do tego czasu żyłem leniwie i spokojnie, a głos poezji we mnie niknął, jak echo tajemnicy białych porzeczek.

Author

Related Articles

Back to Top