Danke, czyli dlaczego kobiety wolałyby tego nie robić. Od „Seksu w wielkim mieście” do „41 utonięć”

Szwedzkie kryminały serial Możliwość komentowania Danke, czyli dlaczego kobiety wolałyby tego nie robić. Od „Seksu w wielkim mieście” do „41 utonięć” została wyłączona 75

Radość z seksu jest passé. Spita Cosmopolitanem, na połamanych szpilkach od Manolo Blahnika, wyniosła się z Manhattanu na Greenpoint i przepadła bez śladu.

O ile bohaterki „Seksu w wielkim mieście” (no, może oprócz Charlotte) uwielbiały się bezinteresownie pieprzyć, to już te z serialu „Dziewczyny” (poza bezpruderyjną Hanną) podchodzą do spraw łóżkowych z dystansem, obojętnością lub niechęcią. Zamieniły wieczorowe suknie na wyciągnięte t-shirty, drogie szpilki na dziurawe Vansy a alkohole w modnych klubach na wysępionego browara, którego wypijają, robiąc sobie obciachowe selfie. Seks dziewczynom spowszedniał, nie spędza już snu z powiek. Wręcz przeciwnie – bywa środkiem doraźnym, zażywa się go na stres. Jest też sposobem na odreagowanie bezowocnych poszukiwań pracy albo szansą na zaistnienie w środowisku, do którego się aspiruje.

Nie liczy się już atrakcyjność (przynajmniej ta lansowana przez popkulturę) partnera. Od czasu gdy Carrie Bradshow podbijała miasto, seks przestał być domeną silnych, szczupłych, wypielęgnowanych ciał. Najlepiej należących do białej klasy średniej. Sprowadzając się do Nowego Jorku, Hannah Horvath przywróciła go ciałom przeciętnym – niedoskonałym, nieporadnym i słabym. A do tego niezamożnym.

I podczas gdy w rodzimych serialach nadal królują głównie aktorki z pierwszych stron „Fleszy” i „Show”, promujące zdrową żywność i romantyczną miłość, to polska literatura i sztuki wizualne od dawna kipią klonami Hanny Horvath.

Nawiasem mówiąc, popkultura próbuje już ostrożnie przejąć i wykorzystać ten wzorzec – ostatnio pod postacią bezwstydnej, otyłej i wiecznie skacowanej Robin w walentynkowym filmie „Jak to robią single” (reż. Christian Ditter). Robin co prawda robi ten film, ale jego główną bohaterką, z którą utożsamić mają się kobiety, jest jednak Alice – śliczna, grzeczna brunetka, za którą ogląda się tuzin facetów (ostatecznie również tych byłych, którzy kiedyś nią wzgardzili). Robin, w odróżnieniu od naszej Agaty z serialu „2XL” nie tęskni ukradkiem za oszałamiającą sylwetką i wielką miłością. Chce tylko, mimo nieprzyzwoitego bogactwa, które skrzętnie skrywa, darmowych drinków. I seksu bez zobowiązań oczywiście. W odróżnieniu od Alice, która ostatecznie postanawia zrezygnować z mężczyzn i polubić świat.

Wyliczając klony „Dziewczyn” nie chcę oddawać im jednak palmy pierwszeństwa i sugerować żadnej chronologii rozwoju tego typu postaci – to dla mnie tylko symbol pewnego zjawiska. Bo mniej lub bardziej udane Hanny funkcjonują w naszej literaturze od co najmniej dekady. Zanim jednak do niej trafiły, były tworzywem i tematem, jeszcze w latach 80-tych, sztuki krytycznej. Jak to działało? Alicja Żebrowska, w jednej z instalacji wideo, symulowała na przykład poród lalki Barbie, zderzając bezwzględnie fizjologię z obowiązującym kanonem piękna. Katarzyna Kozyra zakradała się z kamerą do miejskiej sauny, a Zbigniew Libera produkował obfitych kształtów „Ciotkę Kena”. I dopiero potem Dorota Masłowska puściła na to wszystko „Pawia królowej”.

To dziewczyny z „Pawia” Masłowskiej i „Dla mnie to samo” Agnieszki Drotkiewicz przecierały ten trudny szlak dla pozostałych kobiecych bohaterek. Urodzone mniej więcej w tym samym czasie, skonstruowane z pustego, naiwnego, pełnego frazesów języka telewizyjnego serialu i reklamy, dekonstruowały mit seksu i romantyczną narrację.

Zepsutymi słowami opowiadały o frustracji – seks nie przyniósł obiecanej przez popkulturę i reklamę przyjemności. Sfera ich wyobrażeń odarta została ze złudzeń przez rozczarowujący, często bolesny, dotyk. Bohaterki Masłowskiej i Drotkiewicz stanowiły jednak nadal, może niezrealizowany, ale obiekt seksualny. Miały ciała, których być może nikt konsumować nie chciał, ale one same o konsumpcji marzyły. Żyły jeszcze w momencie, gdy istniał popęd nakazujący „zbierać, kolekcjonować kolejne, coraz lepsze i intensywniejsze przeżycia, spożywać je i trawić” – jak pisał Zygmunt Bauman – być i działać. Pragnienia podobnych do siebie, zhomogenizowanych kulturą masową bohaterek, kreowane przez język reklam, seriali i romansów, były wyidealizowane, podkolorowane i przesłodzone, ale sprawiały wrażenie własnych.

Ja chcę pocałunków, – krzyczy Adelka, jedna z postaci „Dla mnie to samo” Agnieszki Drotkiewicz – nie chcę dotykać członka, zgadzasz się na to, kimkolwiek jesteś? Chcę uciec daleko od wiecznego rozmigotania telewizora, od mdłego światła energooszczędnej żarówki i zacieków z moczu na muszli klozetowej, chcę uciec w świat reklam kawy, w świat czystych mężczyzn, którzy pachną perfumami Chanel i całują, ale nie pokazują członka i nie każą go dotykać. Ani nie karzą.

Tak było dekadę temu. A jak jest teraz? Po lekturze „Danke” Dominiki Dymińskiej można właściwie uznać, że to pragnienie wygasło. Raz, że kultura masowa ostatecznie zniosła wysoką dawniej rangę ciała pięknego, poprzez jego upowszechnienie i pomnożenie w milionach medialnych obrazów. Zrównała je z gotowym do spożycia produktem. W wyniku tego porzuciliśmy kontemplowanie powłoki idealnej, bo stało się to zbyt nudne. Zrzucamy body / ciało z piedestału, niszczymy je – upijamy, narkotyzujemy, próbujemy zwymiotować. Zapomnieć.

Ciało stało się obszarem eksperymentu, któremu bohaterki przyglądają się już bez wielkiego zainteresowania. Życie polega na (z)używaniu ciała i jego regeneracji, na zabawach z nim – jedzenie (żarcie właściwie na zmianę z głodówką), rzyganie, seks, ćpanie, stylizowanie, fotografowanie. A z drugiej strony – trenowanie, ćwiczenie, siłownia, zdrowa żywność. To samo, ale z umiarem i raczej dla beki. Zmieniliśmy paradygmat, przesiadamy się z Facebooka (na którym wszystko jest na pokaz i na zawsze) na Snapa (gdzie wszystko jest na chwilę, niewyraźnie i właśnie: dla beki).

Bohaterka Dymińskiej sypia z facetami, ale właściwie wolałaby tego nie robić. Skoro można głośno mówić o tym, że nie chce się mieć dzieci i „to żadna siara”, czemu nie przyznać, że nie ma się również ochoty na seks? Dlaczego mamy udawać „żywe nim zainteresowanie”, skoro:

Najrzadziej uprawia się seks z powodu pożądania – czytamy w „DANKE”,
przy czym dużo ludzi nie odróżnia pożądania od
smutku,
a smutku od nudy.

Seks służy regulowaniu emocji, dopowiada Agnieszka Wolny-Hamkało w nowej, wydanej przez Iskry, powieści „41 utonięć”. Zaraz obok xanaxu. Jej bohaterka, Ada, jest o krok dalej od dziewczyny z „DANKE”. Jest przemielona przez trybiki kultury, ale właściwie od niej niezależna, żyje gdzieś na marginesie wydarzeń i zwykłego (czytaj: mieszczańskiego) życia, choć stroni również od artystycznej „bohemy”. Ona po prostu zatapia się w mieście. Ma w nim swoje własne, osobne miejsca, pokoje, kanapy i lodówki. Nie wiemy, co ją ukształtowało, ale czujemy, jak bardzo usiłuje być zdystansowana do siebie i odporna na emocje, wręcz nieprzemakalna. Ada jest miejskim (wrocławskim), nocnym zwierzęciem z niezwykle rozwiniętym instynktem samozachowawczym. Nie ma złudzeń – ani tych, które trawią jeszcze Dymińską, ani tamtych, które były udziałem bohaterek Masłowskiej czy Drotkiewicz. Ada próbuje po prostu zająć w życiu jakieś przytulne, niekoniecznie nawet czyste miejsce, w którym spokojnie wypije kolejne zimne piwko (tak, najchętniej za darmo).

W świecie Ady zbliżeniom poświęca się tyle myśli i emocji, co zalewaniu kawy rozpuszczalnej nieświeżym mlekiem. Seks się jej przytrafia. Gdzieś między wódką w mrocznym barze a kotletem w teatralnej stołówce. Raz z Tomaszem, raz z Jackiem. Jest mocno albo nijako, lepiej lub gorzej, ale zarówno zalotne podszczypywanie Tomka po tyłku, jak i ostre rżnięcie z Jackiem opisane są z równorzędnym ładunkiem emocjonalnym – a właściwie – bez niego. Mężczyźni są u Hamkało „jacyś dziwni”, trochę popsuci, jakby czegoś im brakowało. Ale nie ma to już większego znaczenia. Pozostawia jedynie jakiś osad lekkiego smutku. Męczy jak letni upał, w którym żyją tego lata bohaterowie „41 utonięć”, da się z nim żyć. Ta duszna atmosfera i poplątane relacje przypominają trochę klimat „Birdmana” Alejandra Gonzáleza Inárritu, bo i tu akcja rozgrywa się głównie za kulisami teatru.

Agnieszka Wolny-Hamkało zostawia mnie z wątpliwością i ciekawością nowych wcieleń Hanny. Jakie będą kolejne ich wersje? Ada ze źrenicami rozszerzonymi od efedryny, niezależna od damsko-męskich relacji, z pęknięta szybką swojego telefonu, o którym potrafi zapomnieć, budząc się w najmniej spodziewanych miejscach z monetą w ustach – zupełnie jakby była już trochę martwa – zamknęła dla mnie swoją historią pewien rozdział.

Na czym teraz będą budować swoje doświadczenie kolejne bohaterki? Jakim językiem będą mówić i czyj język dekonstruować? Jakie tabu mogą znieść? O jakie wyzwolenie walczyć? I czy w ogóle trzeba jeszcze o coś walczyć, oprócz tego, by móc nie lubić seksu jak się nie lubi dzieci? „No i co to w ogóle znaczy, że się lubi seks? To tak samo głupie jak mówić, że się lubi świat. Albo że się go nie lubi.”

Author

Related Articles

Back to Top